wtorek, 2 lipca 2013

Po ósme: urbex, czyli jak łazić po opuszczonych miejscach i nie zginąć marnie.

Witam po dłuższej przerwie. Nie. Nie skończyły mi się pomysły na wpisy, nie znudziło mi się pisanie bloga. Ot, chwilowy brak czasu spowodowany poświęceniem się pewnej bardzo wciągającej grze zwanej "Życie 1.0". To dobra gra. Poziom trudności może trochę wysoki, ale za to jaka grafika! Jakie zadania! :)

Do rzeczy jednak. Od wielu lat pasjonuję się czymś, co według popkultury nosi miano urbeksu, urban exploringu czy też eksploracji miejskiej. Na czym to polega? Urbex jest to aktywna forma spędzania wolnego czasu polegająca na eksplorowaniu opuszczonych budynków, kompleksów przemysłowych czy też wszelkiego rodzaju instalacji obronnych (bunkrów, schronów itp.) "Nauką pomocniczą" urbeksu jest niewątpliwie fotografia. Przydatne są też podstawy sztuk przetrwania w terenie miejskim, bo nie ukrywajmy - wiele obiektów zainteresowania eksploratorów to miejsca niebezpieczne. Nieraz skrajnie. Cała zabawa polega na przeniknięciu do obiektu, wykonaniu w nim zdjęć (od dokumentalnych po artystyczne, wszystko zależy od warunków) oraz opuszczeniu danego miejsca. Urbex przez dłuższy czas był "sportem" zarezerwowanym dla pewnego zamkniętego grona amatorów ekstremalnych doznań. Dziś, dzięki niewątpliwemu wpływowi mediów łazikowanie po opuszczonych budynkach stało się modne. Niestety ta moda niesie ze sobą wiele zjawisk negatywnych. Wiele fajnych miejscówek zostało "spalonych" dzięki wybrykom żądnych przygód dzieciaków. Wiele z nich zabezpieczono po wypadkach, które zdarzały się na ich terenie. Wszystko to utrudnia zadanie wprawnym eksploratorom, którzy przychodzą na miejsce nie po to, aby niszczyć, kraść czy odstawiać jakiś inny cyrk, ale po prostu popatrzeć i udokumentować efekty mijającego nieubłaganie czasu.

Wspomniałem, że urbex staje się modny. Dlatego jako człowiek, który siedzi już w tym temacie jakiś czas, czuję się zobowiązany do udzielenia paru dobrych rad młodym adeptom tej sztuki. Jeśli więc Czytelniku wpadłeś na pomysł, aby udać się na jakiś opuszczony obiekt, pamiętaj o kilku bardzo ważnych rzeczach:

1. Wyposażenie

 Ogólna zasada, którą rządzi się wszelkie łazikowanie jest taka, że im mniej gratów ze sobą targamy tym lepiej. Urbex jednak nie jest takim zwykłym spacerem. Idziemy do miejsca, które może okazać się niebezpieczne. Zadbaj więc o:

GŁOWĘ NA KARKU. Nie wymaga chyba komentarza. Zdrowe myślenie, brak ryzykanctwa i odpowiedzialność to rzeczy elementarne.

Odpowiedni ubiór. Pamiętaj, że wyprawa to nie rewia mody. Ciuchy muszą być mocne, wygodne, a jednocześnie w takim stanie, że nie będziesz musiał obawiać się o ich zniszczenie. Długie spodnie i bluza z kapturem to dobre rozwiązanie. W opuszczonych obiektach jest brudno. Czasem łatwiej wyprać bluzę, niż pozbyć się z włosów czegoś mało przyjemnego (i nie mówię o zwykłym kurzu czy pyle, ale np. o smarach, farbach itp.) Ważną, jeśli nie najważniejszą częścią stroju jest obuwie. Idealne - z grubą podeszwą i wysoką cholewką. Wielokrotnie właśnie taka gruba podeszwa ratowała moją stopę przed uszkodzeniem ostrym prętem, rozbitym szkłem czy wystającym nieśmiało z jakiejś deszczułki gwoździem. Dziewczyny - zapomnijcie o trampkach czy balerinach. Tworzywo ich podeszwy jest tak cienkie, że dla większości artefaktów leżących na podłodze nie stanowi żadnej bariery. Do powyższego zestawu dorzuciłbym też jakieś rękawice. Przydają się w konfrontacji z oknami - czasem okno to jedyna droga do wnętrza, a rama może być najeżona kawałkami szkła czy drzazgami.

Dobrą latarkę. Dzień przed wyprawą sprawdź stan baterii. Jeżeli dysponujesz akumulatorkami - naładuj je. Lepiej, żeby latarka nie zawiodła w jakiejś krytycznej sytuacji. "Dobra" nie oznacza koniecznie "latarka taktyczna służb specjalnych", ale i nie "chiński szajs z bazarku". Pamiętajmy, że baterie nie są zbyt odporne na mróz. Dlatego dobrą regułą jest noszenie ich w kieszeni jak najbliżej ciała. Do latarki wkładamy je już po dotarciu na miejsce.

Telefon. Jeśli masz taką możliwość, zrezygnuj na czas wyprawy ze smartfona, a używaj jakiejś starszej "cegłówki". Czemu? Ano temu, że stare telefony są z reguły wytrzymalsze niż współczesne kieszonkowe komputerki. Nie straszne im upadki czy przygniecenia ciałem. Ponadto w skrajnej sytuacji (a o takie na opuszczonym nie trudno) mniej boli strata telefonu wartego 40 zł niż smartfona za kilka stówek. Bardzo liczy się też to, że w starszych modelach bateria trzyma dłużej, a telefon bierzemy ze sobą przede wszystkim jako środek powiadamiania ratunkowego w przypadku niebezpieczeństwa. Zimą z telefonem postępujemy jak powyżej, z zasilaniem latarki  - im więcej ciepła da bateriom nasze ciało, tym lepiej.

Aparat fotograficzny. Nie każdy urbeksowiec jest jednocześnie fotoamatorem, jednak niektóre miejsca aż proszą się o ich uwiecznienie. Na pierwszą wyprawę w nieznane nam miejsce odradzam zabieranie jakiegoś droższego sprzętu. Warto najpierw obadać miejsce, upewnić się co do wszystkich zagrożeń jakie ze sobą niesie, a dopiero na drugiej wyprawie nastawić się na kreatywne zdjęcia. Nigdy bowiem nie wiadomo, czy odwiedzane przez nas miejsce nie jest "przystanią" dla okolicznych amatorów cudzej własności czy innych mniej lub bardziej niebezpiecznych ludzi.

2. Wyprawa

Planowanie to podstawa. Zdobądź więc jak najwięcej informacji o obiekcie, do którego zamierzasz się udać. Obejrzyj go z zewnątrz, oceń drogi dojścia i ewentualnego odwrotu (tu pomoże np. serwis Google Maps). Zwróć uwagę na to, czy obiekt jest chroniony. Jeśli jest, odpuść sobie. Na pierwsze wyprawy polecam miejsca bardziej dostępne. 


Ekipa. Pod żadnym pozorem nie łaź sam! Zawsze bierz ze sobą przynajmniej jedną osobę, ale i nie przesadzaj z licznością grupy. Optimum to trzy osoby. Dobrze dobierz członków grupy. Muszą to być ludzie opanowani, nie ulegający emocjom, panice itp. Ogólne "ogarnięcie" ekipy to klucz do bezpieczeństwa. Czasem może zaistnieć potrzeba współpracy, a bez koordynacji działań nie ma o niej mowy.

Alkohol i inne używki wpływające na psychikę. Krótko - nawet kurwa o tym nie myśl! I mówię poważnie. Wiesz dobrze, co takie substancje robią z głową nawet podczas ich używania w kontrolowanych warunkach. Miejsce opuszczone to nie są kontrolowane warunki. Im trzeźwiejszy osąd sytuacji tym większa pewność, że nie napytasz biedy sobie i ludziom, którzy Ci towarzyszą.

3. Zachowanie na miejscu.

Naczelna zasada urbexu mówi "Jedyne co zostawiamy, to ślady stóp. Jedyne, co zabieramy to wykonane przez nas zdjęcia". I tego się trzymajmy. Czemu? Atrakcyjność miejscówek jest mierzona przede wszystkim zastanymi w niej przedmiotami czy elementami wystroju. To wszystko tworzy pewien niepowtarzalny klimat zatrzymanego czasu. Niestety, nie raz widziałem całkiem fajne miejsca rozszabrowane przez ludzi, który z urbexem nie mieli nic wspólnego. Jeśli zaczynasz bawić się w urbex, nie pomagaj zwykłym wandalom. Nie zabieraj przedmiotów, nie niszcz ich i nie zmieniaj ich położenia. Pamiętaj, że nie jesteś jedynym eksploratorem. Po Tobie przyjdą tu inni, którzy też będą chcieli zrobić fajne zdjęcia czy po prostu poczuć to coś, co przyciąga nas, pasjonatów w takie miejsca. Dobra, powiesz "Nic się nie stanie, jak wezmę ten dokument czy jakąś inną pierdółkę". Tyle, że Ty weźmiesz jedno, kolega drugie, po Was przyjdzie jeszcze pięciu innych, którzy też coś wezmą. Reszty dopełnią wandale i... fajna miejscówka staje się miejscem kompletnie niewartym uwagi. Zachowuj się na miejscówce jak w muzeum. Tak, jak w Luwrze nie wyciąga się łapy po obraz przedstawiający Giocondę, tak i na miejscówce nie robi się rozpierduchy i nie uprawia się szabru. 


Im ciszej się poruszasz, tym lepiej dla wszystkich. Owszem, Ty nie robisz nic złego, bo przyszedłeś tylko zrobić kilka zdjęć, jednak dla służb patrolujących okolice takich pustostanów nie jest to takie oczywiste. Nie zabieraj na wyprawę żadnych złodziejskich zabawek - łomów, przecinaków, nożyc do stali. Co za tym idzie, nie otwieraj "na chama" tego, co jest zamknięte czy zablokowane. Czasem lepiej odpuścić sobie jakieś pomieszczenie, niż potem odpowiadać za włamanie lub usiłowanie kradzieży złomu. Z aparatem w dłoni masz szansę się wytłumaczyć. Łom czy nożyce obniżają wiarygodność. Znacznie.

4. Bezpieczeństwo.

MYŚL, MYŚL I JESZCZE RAZ MYŚL! W eksplorowaniu opuszczonych miejsc to podstawa wszelkich podstaw. Jeśli już jesteś na miejscówce, trzymaj się kolejnych zasad:


Nie kozakuj, nie strzelaj popisówy, nie zgrywaj twardziela. Urbex jest niebezpieczny, jednak mądrzy eksploratorzy robią wszystko, aby zabawa była w miarę możliwości bezpieczna. Jeśli Ty drogi Czytelniku bezpieczeństwo masz w dupie, do wyposażenia z punktu pierwszego dolicz sobie plastikowy worek. Tak, taki duży, czarny lub biały, z suwakiem. Przynajmniej służby ratunkowe nie będą musiały fatygować się po swój.

Miej oczy dookoła głowy. Zwracaj uwagę na to, po czym idziesz i co jest nad Tobą. Skręcona noga czy przydzwonienie czerepem w coś wystającego z sufitu psuje zabawę. I boli. Naprawdę cholernie boli.

Oceniaj ryzyko. Jeśli schody nie wyglądają na zbyt mocne, to zapewne tak jest. Betonowe dość mocno opierają się upływowi czasu, jednak drewniane mogą stać się śmiertelną pułapką. Nie wiesz przecież ile lat to wszystko stało bez konserwacji i ile pokoleń korników organizowało sobie dziką imprę w tej konstrukcji. Jeśli betonowe schody nie posiadają poręczy (a zwykle nie posiadają, ot... ktoś się nie bał i zajebał), poruszaj się przy ścianie. Przed wejściem na jakąkolwiek drabinkę sprawdź dwa razy, czy jest ona dobrze osadzona. Szarpnij, uwieś się, ale nie pchaj się na nią "na spontanie". Uważaj na szyby wind. Jeśli przy eksploracji wysokiego budynku natrafisz na kabinę windy zatrzymaną na wyższych piętrach, nie właź do niej! Po kilkunastu latach napięte, niekonserwowane liny mogą mieć wytrzymałość sznurka. Nie zbliżaj się do zawałów, osuwisk czy innych miejsc, gdzie konstrukcja budynku uległa zniszczeniu sama z siebie. Nigdy nie wiadomo, czy wszystko zawaliło się do końca i czy Twój ciężar lub wibracje wywołane krokami nie pociągną dalej tego procesu. Nie dotykaj przewodów. Niekiedy w nawet bardzo starych budynkach instalacja nadal może być pod napięciem. Omijaj szerokim łukiem beczki z chemikaliami czy butle z gazami. Nie majstruj przy tym, bo pomimo, że jest to stare, nadal może być cholernie niebezpieczne.

Konfrontacje. Jeśli widzisz, że zostałeś zauważony przez patrol policji czy straży miejskiej, NIE UCIEKAJ. Dlaczego masz nie uciekać? Ano dlatego, że ucieka ten, który ma coś na sumieniu. Może to spowodować podjęcie pościgu. Nie dość, że wzrasta wtedy ryzyko zrobienia sobie krzywdy, to po schwytaniu (i obezwładnieniu) ciężko raczej się wyjaśnia cel wizyty w obiekcie. Patrol Cię woła? Podchodzisz, tłumaczysz. Bez zbędnej spinki, z maksimum kultury. Pamiętaj, że to Ty łazisz po nie swoim terenie, więc nie jesteś na prawie. To, czy będziesz miał z tego tytułu problemy czy nie, zależy od dobrej woli służb. Jeśli ktoś jest odporny na tłumaczenie, i każe Ci teren opuścić, po prostu zwijaj manatki.

Jeżeli zauważysz, że w budynku znajduje się jakieś nawalone, imprezujące towarzystwo, również odpuść. Wrócisz, kiedy ich nie będzie. Lepiej poczekać dzień lub dwa, niż zarobić w zęby i stracić przy tym aparat lub telefon. Zapomnij o jakiejkolwiek walce. Dwóch na pięciu, naćpanych lub nawalonych, z włączonym agresorem i chuj-wie-czym w kieszeni - nie widzę tego. Lepiej unikać niż walczyć. W przypadku urbeksu emocje mają płynąć ze zwiedzania opuszczonego budynku, nie z jakiegoś amatorskiego, grupowego MMA z bandą nawalonych lub naćpanych typów.

Inna liga to bezdomni. Nie są raczej agresywni, jednak szanujmy to, że ci goście są tu "u siebie". Może to wydawać się śmieszne, ale dla dobrego urbeksowca pakt o nieagresji z mieszkańcami takich miejsc to rzecz bardzo cenna. Aby uniknąć bezdomnych, warto udawać się na miejscówki w dzień.



sobota, 2 lutego 2013

Po siódme: nowy aparat kupić trudno, ale starać się trzeba.

Jako że fotografuję już parę dobrych lat, dość często spotykam się z prośbą o radę w kwestii zakupu nowego aparatu. Nie jestem profesjonalistą, nie mogę się więc uważać za eksperta. Jednak z racji tego, że pstrykanie to moja największa pasja, jakieś tam doświadczenie odnośnie sprzętu posiadam. Notkę tę polecam więc wszystkim, którzy w najbliższym czasie planują zakup nowego urządzenia służącego do rejestracji obrazów nieruchomych, a nie wiedzą jak się do tego zabrać, bo nigdy się w to nie bawili. Dość charakterystyczną cechą moich wpisów jest podawanie dużych ilości informacji w formie podpunktów. Tak też będzie i tym razem. Myślę, że to dobry sposób na wyłowienie z bloku tekstu tego, co konkretnie czytelnika interesuje. Jeśli więc drogi Czytelniku jesteś zainteresowany, przeczytaj. Jeżeli jednak nie, nie rób tego, bo to - proszę Ciebie - długie, nudne i jeszcze w dodatku nieśmieszne, a wręcz smutnym okazać się może. :).

1. Wojna! Tak, drogi użytkowniku. Kupowanie jakiegokolwiek nowego sprzętu elektronicznego w dzisiejszych czasach to wojna. Po jednej stronie barykady stoisz Ty (a raczej Twój portfel), a po drugiej przeciwnik w postaci sklepu reprezentowanego przez sprzedawcę. Sprzedawca ma jedno, proste zadanie - musi wydobyć z Twojego portfela jak najwięcej portretów przedstawiających polskich królów. Musisz być więc przygotowany na potyczkę. Ale spokojnie! Nikt nikogo nie będzie bił, na pociskach, granatach i tym podobnych zabawkach również oszczędzimy. Potyczka tej wojny odbywać się będzie na poziomie psychologicznym. Dlatego też musisz wiedzieć rzecz najważniejszą - czego właściwie chcesz i na co Ci to. W pierwszej części tej notki omówimy więc przede wszystkim cztery typy aparatów dostępnych na rynku.

a) Aparat kompaktowy - aparat tego typu to zwykle mała, lekka i poręczna konstrukcja. Jego obsługa uproszczona jest do maksimum. Na obudowie najczęściej znajdziemy jedynie kilka przycisków - spust migawki, włącznik lampy błyskowej, pokrętło zoomu oraz klawisze nawigacyjne służące do przeglądania/kasowania wykonanych zdjęć. Oprogramowanie zawiera dużą ilość programów tematycznych, które dostosują ustawienia aparatu do zastanych warunków. Kompakty posiadają także duży, wyraźny wyświetlacz. Sporo aparatów kompaktowych jest w stanie rejestrować filmy w rozdzielczości HD. Zdecyduj się na kompakt, jeśli:

- Cenisz wygodę. Aparat ma być lekki, mieścić się w kieszeni lub torebce. Docenisz to, robiąc zdjęcia na imprezie, podczas wypadu na miasto ze znajomymi czy jeśli chcesz uwiecznić swoją pociechę w czasie zabawy.
- Nie masz zamiaru zagłębiać się w kreatywną fotografię, a potrzebujesz jedynie prostego "rejestratora" rzeczywistości.
- Nie chcesz wydać zbyt wielu pieniędzy.

b) Aparat kompaktowy z wymienną optyką. Urządzenia te na rynku pojawiły się niedawno. "Bezlusterkowiec" (bo i tak mówi się na reprezentantów tego segmentu) od kompaktu różni się dwiema rzeczami: oprócz trybów automatycznych posiada również tryb manualny (pozwalający na ręczną regulację parametrów przyszłego zdjęcia), oraz istnieje w nim możliwość zmiany obiektywu. I tu drogi użytkowniku jest haczyk na Ciebie. Zastanów się, czy w możliwościach Twojego portfela leży dokupienie innego obiektywu niż ten, który znajduje się w zestawie oraz czy będzie Ci to potrzebne. Bo jeśli potrzebujesz aparatu do rzeczy, które wymieniłem w pierwszym podpunkcie, to zakup bezlusterkowca będzie jedynie stratą pieniędzy. I tak będziesz korzystał z obiektywu "kitowego" (czyli dołączonego w zestawie), a jego możliwości są podobne do szkła zamontowanego na stałe w porządnych kompaktach. Fakt, programy tematyczne pozwolą na nieco więcej, ale i tak lwią część ceny takiego aparatu stanowi MOŻLIWOŚĆ zmiany obiektywu. Możliwość, której i tak nie wykorzystasz, bo każdy aparat tego typu to osobny tzw. system. Mówiąc prościej - do aparatów marki X pasują obiektywy marki X. A ceny ich potrafią być naprawdę spore. Oczywiście można bawić się w przejściówki i adaptery (nie zawsze jest to możliwe), ale to kolejna inwestycja. Jeśli nie pasjonujesz się fotografią, lepiej mieć pod ręką coś bardziej uniwersalnego. Kompakt z wymienną optyką wybierz jeśli:

- Zamierzasz zostać fotoamatorem, który od aparatu wymaga czegoś więcej niż prostoty w użytkowaniu.
- Chcesz połączyć wygodę użytkowania (lekkość, małe rozmiary) z możliwością dopasowania aparatu do swoich potrzeb, bo orientujesz się już w podstawach kreatywnej fotografii i potrafisz np. odróżnić od siebie rodzaje obiektywów.
- Jesteś w stanie doinwestować swój aparat, a więc w przyszłości dokupić dodatkowe obiektywy do konkretnych typów zdjęć.

c) Hybrydowy aparat kompaktowy, potocznie "hybryda". Hybryda jak nazwa wskazuje to połączenie "czegoś z czymś". W tym przypadku jest to połączenie większości funkcjonalności lustrzanki cyfrowej (patrz podpunkt d) i aparatu kompaktowego. Plusem hybrydy z punktu widzenia zaawansowanego fotoamatora jest na pewno mnogość ustawień ręcznych. Minusem brak możliwości zmiany obiektywu. Ale tu kolejny plus - obiektywy hybryd oferują bardzo szeroki zakres ogniskowych. Mówiąc ludzkim językiem - takim obiektywem wykonamy zarówno ładne zdjęcie owada jak i zbliżenie obiektu znajdującego się bardzo daleko. Jeśli jednak chcemy prostoty, oprogramowanie hybrydy zawiera również tryb automatyczny i wiele programów tematycznych. Hybrydę właściwie można polecić każdemu - i osobie w fotografii "zielonej", i tej która chce uczyć się fotografować kreatywnie, oraz tej, która już to robi. Pojawia się jednak pewien zgrzyt. Otóż hybryda nie jest ani lekka, ani poręczna, a już na pewno nie mała. Aparat nie zmieści się w kieszeni czy torebce. Potrzeba specjalnej torby, dzięki której możemy bezpiecznie i bez narażania na "urazy" transportować naszą fotomaszynkę. Kup hybrydę, jeśli:

- Często fotografujesz na wycieczkach, wypadach za miasto. Przyda się tu bardzo duży zoom, który oferuje ten typ aparatów.
- Starasz się fotografować kreatywnie, ale potrzebujesz czasem wsparcia automatyki. Hybryda posiada tryby zarówno w pełni automatyczne, jak i półautomatyczne. Każdy z nich przy włączaniu jest krótko opisany, tak więc wiesz jakich efektów możesz się spodziewać.
- Nie przeszkadza Ci ciężar i wymiary aparatu oraz to, że będziesz zmuszony nosić go w osobnej torbie.
- Nie zamierzasz doinwestowywać aparatu i wystarcza Ci wbudowany obiektyw. Hybrydę można jednak w pewnym stopniu rozbudować - większość z nich pozwala na podłączenie dodatkowej lampy błyskowej, w niektórych da się również stosować filtry czy osłonę przeciwsłoneczną.

d) Lustrzanka cyfrowa. Połączenie możliwości wszystkich wyżej wymienionych aparatów. Znajdziemy tu zarówno możliwość rozbudowy (zmiana obiektywów, mocowanie zewnętrznej lampy błyskowej, filtry na obiektyw) jak i pełną automatykę. Nie dajmy się jednak skusić sprzedawcy. Lustrzankę kupujemy w jednym, jedynym przypadku - wtedy, kiedy WIEMY, że jest nam potrzebna. Sprzedawca będzie nas częstował tysiącem bajek o wyższości tego aparatu nad innymi. I owszem, po części będzie miał rację, bo "lusterko" pozwala na wiele rzeczy, których nie uświadczymy wśród kompaktów, ale pod jednym warunkiem - nie zrobi tego samo. I na pewno z nikogo nie uczyni profesjonalisty, bo NIE APARAT ROBI ZDJĘCIA, ALE FOTOGRAF. Lustrzanka używana przez kogoś, kto nie ma ochoty zagłębiać się w arkana fotografii zrobi podobne zdjęcia jak dobry kompakt. Większość świetnych zdjęć, które oglądamy w sieci to efekty zastosowania trybu manualnego, odpowiednich obiektywów i zaawansowanej obróbki oraz świadomego fotografowania. Jeśli nie zamierzamy się uczyć obsługi tego trybu, a co za tym idzie nie planujemy uczyć się obróbki i dokupować obiektywów - lustrzanki nie polecam. Polecam ją natomiast tym, dla których:

- Aparat hybrydowy to za mało. O ile przy zastosowaniach czysto amatorskich pewne kwestie nie mają znaczenia, to już po wypłynięciu na "szersze wody" mogą się rzucać w oczy błędy techniczne wynikające ze słabej pracy obiektywu na dużych zakresach ogniskowych (winietowanie, dystorsje). Problemy może także przynieść nieduży rozmiar matrycy (szumy przy długich czasach ekspozycji na wysokich wartościach ISO), oraz ograniczenia czasu naświetlania (długie czasy to zwykle maksimum minuta, bardzo rzadko występuje tryb "bulb").
- Noszenie dużego i ciężkiego aparatu nie jest problemem, bo przyzwyczaili się do tego używając hybryd.
- Nie jest problemem eksperymentowanie. Ceny systemowych obiektywów czołowych producentów do niskich nie należą. Warto więc przeczesywać rynek wtórny w poszukiwaniu alternatywy dla tego, co pomysłodawca systemu ceni na czterocyfrową kwotę.


piątek, 1 lutego 2013

Po szóste: fora i ich fauna, czyli przegląd kretynów sieciowych.

Na forach i w grupach dyskusyjnych udzielam się od paru dobrych lat. Każde z tych miejsc dotyczy moich zainteresowań. Są to więc fora o tematyce lotniczej, fotograficznej, historycznej czy też dotyczącej zjawisk paranormalnych. Mówi się, że największym problemem sieci jest dzieciarnia. I jest to prawda. To nie Internet psuje dzieci. To dzieci psują Internet. Problem jest jednak szerszy - dziecko bowiem to nie wiek, a stan umysłu. Czasy zwykłych trolli już minęły. Obecnie uprzykrzaniem życia normalnych userów zajmują się wyspecjalizowane gatunki internetowych napinaczy. W dzisiejszym wpisie pozwolę sobie na przeanalizowanie większości przypadków, z którymi zetknąłem się jako moderator jednego z największych polskich forów. Walki z nimi bywały ciężkie. Gdyby spełniły się wszystkie groźby tych dziwnych ludzi, to trupem powinienem być przynajmniej kilkanaście razy. Pod każdym opisem zamieszczam wypowiedź przedstawiciela grupy. Prawdziwą i powodującą nieraz płacz nad głupotą jej autora, a czasem po prostu ból brzucha. Ze śmiechu. Zaczynamy więc:

1) Fanboj. Używasz aparatu marki Canon, Nikon, Sony, Fuji czy jakiejkolwiek innej? Gówno wiesz o fotografii. Nie pokazuj nigdzie swoich zdjęć, bo to dziadostwo i marnowanie miejsca na serwerach. A najlepiej, to weź się człowieku powieś, bo zabierasz powietrze ludziom, dla których fotografia to pasja i cel w życiu. Chyba, że...Chyba, że kupisz aparat tej marki, którą fanboj uważa za jedyną słuszną. Wtedy nawet najgorszy gniot stanie się dziełem sztuki, a każdy będzie Ci się kłaniał w pas. No właśnie! Pas! A raczej pasek na szyję musisz mieć największy z tych, które mieli w sklepie. I koniecznie musi być na nim oczojebne logo marki. Wszyscy muszą widzieć, jaki z Ciebie pro photographer. Pamiętaj! Nie musisz umieć robić zdjęć. Musisz za to umieć mieć aparat. Bo posiadanie aparatu to sztuka. Podkreślaj jego niezawodność. Jakiemuś użytkownikowi marki X urwało się mocowanie paska? Norma. Przecież jego aparat to gówno, a on pewnie nie umie robić zdjęć. Ty za to opowiedz, jak po Twoim aparacie firmy Y przejechał ładowny pociąg towarowy, zrzuciłeś go z dziesiątego piętra na beton, a potem podpaliłeś, a on nie ma nawet ryski. Prowokuj też dyskusje wyższości jednej marki nad drugą. Kiedy zostaniesz poproszony o zdjęcia, za Chiny ich nie pokazuj i skwituj "Nie mam takiego obowiązku, jeszcze skopiujesz i wykorzystasz sam. Złodzieju. Bo wszyscy Canonierzy, Nikoniarze itp. to pijaki. I złodzieje, bo każdy pijak to złodziej".

Wypowiedź fanboja:
"Ale o czym ty do mnie mówisz chłopczyku? Hasel*...coś tam? Co to za gówno? Pewnie jakiś chiński no name hehehehe"

*Hasselblad - firma produkująca jedne z najdroższych i najlepszych lustrzanek cyfrowych. Aparaty do zastosowań profesjonalnych, o rozdzielczościach matryc sięgających kilkudziesięciu megapikseli.

2)  Daj. Daj to specyficzny gość, przesycony postawą roszczeniową. Plaga większości forów technicznych z działami dotyczącymi rozwiązywania problemów. Sposób działania Daja jest genialny w swojej prostocie. Otóż człowiek ten zakłada temat, w którym ŻĄDA. Żąda udzielenia mu pomocy i liczy, że inni użytkownicy posiedli dar czytania w myślach. Dlaczego? Ano dlatego, że opis problemu jest enigmatyczny. Urządzenie/program/funkcja "nie działa" i już. Użytkownicy mają zaś dać Dajowi rozwiązanie natychmiast. Jeśli temat został założony powiedzmy o 15:00 i nikt nie udzieli odpowiedzi, to autor już o 15:30 zacznie ponaglać. Cisza w temacie do 17:00 zaowocuje bluzgami i pierwszym wkroczeniem moderatora. Kiedy w końcu ktoś odpowie, Daj nie ma zamiaru choć wprowadzić go na trop postawienia diagnozy. Zachęcony do wykorzystania jednego sposobu, będzie żądał następnego, albo jęczał, że tak to on nie umie. Na koniec dyskutanci i tak się dowiedzą, że są "chujowymi specjalistami", to forum też takie jest i Daj już albo jeszcze szybciej idzie do serwisu. Bo tu "nikt nie kce pomuc".

Wypowiedź Daja:
20:00 - "Hey! Nie działa mi aparat firmy X. Normalnie robiłem zdj. a potem wcisnelem takie coś kolo takiego tego z przodu tam z prawej strony i na tym na górze wybiło mi komunikat, że coś tam coś tam [sry nie znam ang]. I nie działa. Pomuszcie!
20:25 - "ej no!!!!!!!1111 napisze ktoś coś?"
20:40 - "Dobra kurwa nie to nie.... Co za chujowe forum.... jp -.- Nara zjeby!!!!"

3) Kinderliberał. Nie lubię tematów politycznych, ale kinderliberał słynie z tego, że potrafi KAŻDY temat sprowadzić do polityki, omówić mocno stronniczo obecną sytuację, wskazać winnych, a następnie oświecić userów poglądami swojego idola, przyszłego zbawcy wszystkich Polaków - niejakiego pana J.K.M. Nie ważne, czy dyskusja dotyczy jakości statywów, zasady działania trymera steru wysokości czy eksploracji opuszczonych budynków. Młody korwinista zawsze znajdzie uchwyt, którego czepi się jak pijany płotu i pociągnie dyskusję w zupełnie inną stronę. Dowiesz się wtedy drogi czytelniku, że: jeśli jesteś bezrobotny, niepełnosprawny, popierasz ograniczenie prędkości na swoim osiedlu albo starasz się o dotację z UE, to jesteś w zależności od sytuacji (nie ważne jak do niej doszło, skoro w niej jesteś to tak jest): pasożytem, niezaradnym życiowo kaleką społecznym, zmanipulowanym przez obecny system lemingiem, albo agentem ZSRE (tak kinderliberał nazywa UE - Związkiem Socjalistycznych Republik Europejskich). To przez Ciebie państwo podnosi podatki, to przez takich jak Ty jest źle. Kinderliberał jest specem od ekonomii. Pisze elaborat o uzdrowieniu gospodarki, o kapitalizmie w doskonałej formie. Wie, że kiedy już zda maturę, to pójdzie na studia o odpowiednim kierunku. Jeszcze w ich trakcie dzięki swojej wiedzy założy wielką firmę i będzie zarabiał miliony. Na razie jednak musi tę maturę zdać, jest na garnuszku rodziców, a prawdziwej pracy oraz jej realiów nawet nie powąchał. Ale najgłośniej krzyczy jak to lumpy, złodzieje i lenie rozkradają JEGO podatki.

Wypowiedź kinderliberała:
"Człowieku, a gówno mnie obchodzi, że jakiś tłuk po zawodówce od nastoletności pracuje. On całe życie będzie tyrał, bo jego przeznaczeniem jest bycie robolem. Taka mentalność, mentalność sługusa, ogarniasz?. Ja mam inną. Ja mam plan na swoje życie, który uparcie realizuję.Przewidziałem każdy element. Od września idę do najlepszego w mieście liceum..."

4) Kinderpunk - bunt, bunt i jeszcze raz bunt! Kindepunk podobnie jak kinderliberał figę jeszcze wie o większości aspektów życia, ale najgłośniej krzyczy o tym, że wszystko trzeba jebać. Rząd, policję, prawo, kościół i najważniejsze - SYSTEM. Jednocześnie nie umie zdefiniować czym właściwie jest ten system, ale wszystko co robi, je, nosi na grzbiecie jest "antykomercyjne", "antysystemowe" i oczywiście "alternatywne". Każdy, kto ma inny osąd niż on, tkwi w okowach systemu. Kinderpunk jest ateistą (w tajemnicy przed rodzicami "nie ma zamiaru brać udziału w cyrku zwanym bierzmowaniem") i wierzy w wielką rewolucję. W czasie tej rewolucji będzie wybijał "hitlerowców", "spasione korporacyjne świnie", "katabasów z kurii". To nic, że w awatarze ma pacyfę, jest wegetarianinem, a na (oczywiście antykomercyjnym, a jakże!) Facebooku wstawia kolejny apel o niejedzenie mięsa. Oczywiście nasz buntownik robi to wszystko po cichu. Bo gdyby się rodzice dowiedzieli (słudzy korporacji o mózgach wypranych przez system) to zarobiłby taki wpierdol, że przez tydzień nie usiadłby na tyłku. Kinderpunk chce likwidacji wszystkiego, co systemowe i "wali komerchą". To nic, że jego ulubiona kapela kosi zdrową kasę na płytach, koncertach i gadżetach. Skoro śpiewają o rozwalaniu systemu, to muszą w to wierzyć i nie przyjmą ani grosza od korporacyjnego, otłuszczonego knura.

Wypowiedź kinderpunka:
"Pamiętaj, że kapele takie jak Metallica, Korn albo nawet sam Ozzy to coś, czego system nienawidzi. Oni jebią komerchę, grają dla swoich fanów, szacun dla nich!"

5) Spiskowiec. Jeśli wierzysz w jakąkolwiek wersję oficjalną jakiegokolwiek zdarzenia, to wiedz, że grubo się mylisz. Spiskowiec zna PRAWDĘ, i wie, że wszystko jest ustawione. To nic, że czasem plecie bzdury przeczące prawom wszelkich nauk, w tym logiki. Jeżeli się z nim nie zgadzasz, to jesteś ICH agentem. Tak. ONI rządzą wszystkim i odpowiadają za całe zło tego świata. Trują, strącają samoloty, podkładają bomby, powodują brak wody w toalecie... Problem w tym, że spiskowiec nie wie, kim właściwie są ci "oni". W jednej wypowiedzi potrafi posądzić zarówno CIA, szefów korporacji jak i twór zwany Reptilianami (rasa ludzi-jaszczurek. Tak, niektórzy wierzą, że między nami są jaszczury przybierające ludzki kształt). Celów spisku również nie umie jasno określić. Wie tylko, że to jest czynienie zła na ogromną skalę. Spiskowiec gotów jest wydać ogromną kasę na wynalazki, które ochronią go przed wpływem tych potworności. I nie chodzi o to, że niedopuszczalna jest jakaś osobista wizja w określonym temacie. Nikomu jej nie można zabronić. Chodzi tu raczej o sposób prowadzenia rozmowy: "Ja wiem! Pieprzycie bzdury, bo ja już ICH rozgryzłem, a jeśli się ze mną nie zgadzacie to znaczy, że jesteście z NIMI". Ze spiskowcem dyskutować nie warto. Poproszony o przedstawienie konkretnych argumentów (nie domysłów) będzie powtarzał się, mącił, aż w końcu na jakiś czas opuści grono dyskutantów. Powróci, aby w ostrzejszej formie nękać użytkowników. Bardzo często posuwa się do gróźb, również karalnych. Jeżeli moderacja forum w jakiś sposób zareaguje, no cóż... każda reakcja inna niż ta, której oczekuje, to działalność wrogich agentur.

Wypowiedź spiskowca:
"Ale z czym ty mi tu wyjeżdżasz? Fizyka? A co to jest fizyka? To jest zbiór jakichś durnych regułek od lat ustalanych przez odpowiednie osoby, których nie wskażę, bo chcę żyć. Fizyka, której uczy się dzieci w szkołach jest ZMANIPULOWANA!" [Spiskowiec nie przyjął do wiadomości istnienia pojęcia "siła nośna"]

 Tak to mniej więcej wygląda. Praktycznie każdy rok powoduje wysyp mód na nowe sposoby utrudniania życia normalnym internautom.

sobota, 26 stycznia 2013

Po piąte: Życie, życie jest nowelą, czyli serialowa rzeczywistość.

Życie bohatera polskiego serialu nie jest łatwe. Jeśli jednak drogi Czytelniku chcesz zostać bohaterem rodzimej opery mydlanej, lub po prostu chcesz egzystować jak on, posłuchaj moich rad. Stworzyłem je w roku 2009, w ramach dyskusji na "Forum Humorum" portalu gazeta.pl. Myślę jednak, że w żadnym stopniu się one nie zdezaktualizowały. Przyznam się bez bicia - czasem oglądam polskie tasiemce. Oglądam je jednak w pewnym celu - właśnie po to, aby doszukiwać się w nich takich smaczków. Lista punktów tej serialowej rzeczywistości jest dość długa. Jedziemy więc:

1. Pożyczaj pieniądze - mniej zamożnej rodzinie od razu, obcym po kilkusekundowym namyśle. Musisz tylko skoczyć do bankomatu i zaczerpnąć ze swojego bezdennego konta. Suma nie gra roli, ale powinna zaczynać się od co najmniej 1500 zł. Nigdy nie ustalaj terminu spłaty pożyczki, mów "Oddasz kiedy będziesz miał"

2. Chadzaj do eleganckich restauracji, ale nie jadaj wyszukanych potraw. Zamawiaj najwyżej szklankę wody mineralnej, lub małą kawę. I tak będziesz musiał ją zostawić (bez płacenia rachunku) kiedy dojrzysz Osobę Której Nie Chcesz Spotkać. Najlepszym rozwiązaniem jest wtedy gwałtowne i manifestacyjne opuszczenie lokalu. W mniejszych knajpkach siadaj zawsze przy wielkim oknie. Musisz przecież zauważyć na ulicy Twoją miłość z podstawówki, kłócącą się z mężem i odbiegającą od niego ze łzami w oczach. Schemat jak wyżej - nie płacisz rachunku i wybiegasz rzeczone łzy ocierać.

3. Musisz znać wszystkie numery telefonów znajomych/partnerów biznesowych/usługodawców na pamięć. Nie marnuj więc czasu na wybieranie ciągu cyfr, po prostu otwórz telefon (koniecznie "otwórz", bo dobry bohater serialu ma zawsze telefon z klapką) i dzwoń. Połączenie nastąpi w momencie przytknięcia aparatu do ucha.

4. Po domu chadzaj tylko w garniturze i eleganckich butach, jeżeli zaś jesteś kobietą obowiązkowo musi to być zestaw garsonka+szpilki.

5. Zatrudniaj pomoc domową. Musi to być koniecznie prosta kobitka, której Ty jako wielki pan/pani doktor/docent/profesor robi łaskę ofiarując zatrudnienie. Traktuj ją protekcjonalnie. Nie używaj w rozmowie z nią trudnych słów, bo przecież ona ich i tak nie zrozumie. W międzyczasie musisz ją posądzić o kradzież/romans, jednak po wyjaśnieniu sprawy i stwierdzeniu niewinności oskarżonej strony Twoja pomoc domowa i tak nie będzie miała do Ciebie żadnej pretensji.

6. Musisz, po prostu musisz mieć jakiś tytuł naukowy. Najlepiej jeśli jesteś związany z medycyną, ale bez tytułu doktora nauk medycznych nawet nie próbuj zostać bohaterem jakiegoś serialu.

7. Popadaj w alkoholizm, ale broń Boże Ci się stoczyć. Pij w ukryciu i wieczorami, a jeśli jesteś kobietą płacz przy tym. Dużo. Bardzo dużo. Nawet nie myśl o zostaniu zapijaczonym elementem, leżącym na ulicy. Do wprowadzania się w stan nieważkości zakładaj najlepszy garnitur. W trakcie ciągów normalnie pracuj, dbaj o mieszkanie. Alkoholizm to ma być Twoje hobby "po godzinach". Kiedy ktoś zauważy Twój problem (o zauważaniu problemów w punkcie 8) odmawiaj kontaktu z AA, Al-Anon itp. Oparciem będzie rodzina, która tabunem pospieszy, aby Ci pomóc.

8. Bądź skanerem ludzkich problemów. Na początku może to być trudne, ale po jakimś czasie wystarczy, że spojrzysz w oczy obcej osobie i powiesz "Coś nie tak? Aaach, już wiem: nie masz pieniędzy, zdechł ci chomik, zdradza cię żona, a jutro spali ci się dom! Jak mogę ci pomóc?" Kiedy ktoś do Ciebie dzwoni wszelkie problemy wyczytuj w tonie głosu, bo Twój rozmówca "brzmi dziwnie".

9. Miej w rodzinie samych specjalistów - lekarza, prawnika, złotą rączkę. Oczywiście polecaj go wszystkim znajomym, wcześniej umawiając się, że od wskazanej osoby za usługę nie weźmie ani grosza. Sam śmiało możesz wpadać we wszelkie choroby (od kataru po nowotwory), kłopoty prawne (od mandatu po zbrodnie wojenne i handel żywym towarem) Wuj XX zawsze pomoże i przywróci Cię do świata żywych lub wyciągnie z więzienia w Meksyku. Twój dom również może "czuć się bezpieczny" - rodzinna złota rączka wymieni żarówkę i odbuduje go po eksplozji atomowej w pobliżu.

10. W końcu Twoje szczęśliwe życie dobiegnie końca. Musisz zejść tak, aby Wuj XX nie był w stanie Ci pomóc. Wyjedź więc do USA i tam zakończ życie z powodu marsjańskiego zapalenia mózgu, bądź udławienia się oliwką. Możesz też zginąć w katastrofie lotniczej, ale z tym zamiarem się nie anonsuj zbytnio, bo zawsze w Twojej rodzinie znajdzie się jakiś pilot, który pomoże Ci wylądować na jednym silniku (bez reszty maszyny) w centrum Warszawy. Samobójstwa nie popełniaj nigdy! Próba samobójcza - owszem. Ale zbyt duża jest pewność, że ktoś Cię odnajdzie Możesz natomiast....

11. Zaginąć. Zaginięcia są dobre, kiedy masz już dość swojej słodkopierdzącej rodziny. Najlepiej zostaw wszystko, nie pojaw się na rodzinnym spotkaniu, nie odbieraj telefonów. Po kilku miesiącach od ewaporacji z umysłów familiantów napisz list. W liście napisz, że wszystko w porządku, żyjesz i masz się dobrze. Nadużywaj zdań typu "to nie miało sensu", "kocham was, ale...". W którymś tam sezonie możesz wrócić. Ciągnąc za sobą bagaż problemów, których nabawiłeś się na wygnaniu.

12. Po prostu BĄDŹ najlepszym studentem na roku. Twoimi wykładowcami muszą być wykładowcy ewentualnie znajomi rodziców. Dzielnie znoś szykany ze strony zazdrosnych kolegów. Jako student musisz mieć dużo pieniędzy, bo przecież jadąc na zajęcia za każdym razem musisz "brać taksówkę" (Gdzie kurde brać? Do kieszeni? Pieprzona kalka z angielskiego - "take taxi") W czasie sesji musisz mieć też największe wahania co do kontynuacji studiów, bo akurat Twoja miłość Cię opuściła. Nie martw się jednak - Twój wykładowca wyciągnie Cię "za nazwisko", a jeśli jesteś kobietą natychmiast przeżyjesz z nim burzliwy romans.

13. Jako nastolatek MUSISZ, po prostu MUSISZ wpaść w Złe Towarzystwo. Złe Towarzystwo pali papierosy, mówi "kurde" i "pieprzony", czasem zażywa narkotyki. Ty jednak nie próbuj zaćpać - dla Ciebie jako dziecka z dobrego domu najgorszy jest sam kontakt z takimi ludźmi. Po odbiciu się od "dna" skorzystaj z pomocy znajomego psychologa.

14. Jeśli grasz dilera narkotyków, Twoim obowiązkiem jest zachowywać się jak billboard z napisem "Narkotyki, duży wybór, tanio" Nie próbuj nawet wmieszać się w tłum. Kręć się koło szkoły/uczelni, na widok policji znikaj w bramie, zaczepiaj dzieciaki/studentów. Jeśli na imprezie częstujesz główną bohaterkę jakimś zielskiem koniecznie dodaj tekst "To nie jest zwykły papieros, po tym poczujesz się lepiej" Bądź przygotowany na to, że po pierwszym, góra drugim buchu straci przytomność i dozna zapaści jak po przedawkowaniu kompotu. Kiedy to się stanie uciekaj, rozpychając przy tym bawiących się, przecież wszyscy muszą wiedzieć, że to Ty ją tak urządziłeś.

15. Jeśli jesteś złym bohaterem po pięciuset odcinkach zamień się w dobrego.

16. Jeśli chcesz zagrać "wieczną cierpiętnicę/cierpiętnika" musisz wiecznie biegać z kwaśną miną, być ofiarą zdrad, oszustw i biedy (Koniec z ciuchami z 3500 zł. Od dziś tylko te za 2500) Olewaj luksusy w których żyjesz, olewaj drogi samochód i świetną pracę. Teraz liczy się tylko fakt, że ON Cię nie kocha, a ONA zdradziła.

17. Jako początkujący dziennikarz jakiejś podrzędnej gazeciny musisz do redakcji wnieść powiew kontrowersji. Najlepiej na temat swojego pierwszego artykułu weź mafię/polityka/znaną osobę. Ryzykuj, a żeby mieć najlepszy materiał daj się uprowadzić bądź romansuj z obiektem zainteresowania.

18. Rodzisz się z prawem jazdy i własnym samochodem. Pamiętaj! Komunikacją miejską jeździ patologia i biedacy. Jeśli coś złego ma się wydarzyć w Twoim życiu, to musi się to wydarzyć w autobusie lub tramwaju. Tam Cię pobiją, tam (jeśli jesteś kobietą) pokaże Ci klejnoty rodowe zboczeniec, tam w końcu ukradną Ci portfel. Jako kobieta w komunikacji miejskiej nie znajdziesz miłości. Znajdziesz ją natomiast uczestnicząc w stłuczce. Nie, kierowca z drugiego samochodu nie wyskoczy z pianą na ustach i krzykiem "I jak, do kurwy nędzy jeździsz palancie? Ooo, baba! Wiedziałem!". On wybiegnie, zaniepokojony o Twój stan zdrowia. Z dziesięć razy powtórzy, że nic takiego się nie stało i właściwie to on się zagapił. Gratulacje! Już jesteście w sobie zakochani. Poza "miłosnymi stłuczkami" Twój samochód nigdy nie ulega awariom. Nigdy nie brakuje Ci paliwa, opłaty same się regulują.

19. Posiłki w Twoim domu muszą przypominać te znane z przyjęć weselnych. Nie ważne - szybkie śniadanie przed wyjściem do pracy, czy kolacja po całym dniu nicnierobienia (bo to, co opiszę w punkcie 20 z pracą nie ma nic wspólnego) - stół musi się uginać od potraw. Tysiąc kanapek, dzban soku, misternie przyozdobione sałatki. To nic, że z domu wychodzicie o ósmej, a więc przygotowanie tego wszystkiego wymagałoby pobudki przed piątą. Zastaw stół! I tak nikt nie będzie jadł, bo większość Twojej rodziny "zje na mieście", a niektórzy nie zjedzą nic, bo mają właśnie gigantyczny problem życiowy. Zastaw go!

20. Pracuj nic nie robiąc. Najlepiej w biurze, w którym po prostu gapisz się w wyłączony monitor, czasem przelecisz dłonią po klawiaturze patrząc w okno, albo napiszesz maila. Reszta Twojego dnia w pracy to picie hektolitrów kawy, omawianie z pracownikami ich życiowych problemów i wyskakiwanie na miasto. Jeśli jesteś jednym z głównych bohaterów, musisz mieć stanowisko kierownicze. Jeśli go nie masz, to (jeśli jesteś kobietą) Twój szef już myśli, jakby Cię tu zgwałcić czy obmacać. Jeśli sprawa wyjdzie na jaw, Twoja miłość ruszy z odsieczą. Ale nie licz na to, że spuści solidny łomot agresorowi, zwracając się do niego po imieniu, czyli per "skurwysynu" lub "chuju". O nie! On co najwyżej uderzy go w pysk wykrzykując "Ty draniu! Jak mogłeś?!"

21. W domu nie rozmawiaj. Ty musisz DYSKUTOWAĆ! I ma to być nawet nie kulturalna dyskusja, a wypowiedzi typu "jakby z jaki mundry ksiunżki cytoł". Akcentuj każdą kropkę, każdy przecinek. Nie używaj równoważników zdania. Jeśli prosisz o podanie szklanki, nie mów "proszę, podaj mi szklankę", a "czy możesz podać mi tę niebieską szklankę? Stoi niemalże przed tobą, a swoją drogą - świetnie dziś wyglądasz". Osoba odpowie "Bynajmniej! Dziś miałam wyjątkowo ciężki dzień, ale miłe jest to, co mówisz".

Tak więc drogi Czytelniku chłoń tę wiedzę. Nigdy nie wiadomo, gdzie rzucą Cię losy i jaką rolę przyjdzie Ci zagrać. Jeśli jednak nie podoba Ci się rola bohatera tasiemca, to w najbliższym czasie coś ekstra - instrukcja wcielenia się w rolę bohatera amerykańskiego filmu :)


Po czwarte: Nie ważne jak o tobie piszą, ważne żeby nie przekręcali nazwiska, czyli analiza poziomu kretynizmu w reklamie.

Witam panie, witam panów, witam państwa. Temat dzisiejszego wpisu jest dość długi, bo dotyczy kwestii wyjątkowo ważnej. Reklama. Jest wszędzie, atakuje z każdej strony, a jej jakość oscyluje pomiędzy taką, która zachwyca, a taką która powoduje odruch wymiotny. Zanim jednak przejdziemy do najważniejszych kwestii zapraszam wszystkich na krótką przerwę. A już po niej...
Tak... Gdyby ten blog był kanałem telewizyjnym, to w tym właśnie momencie spora część widzów zsolidaryzowałaby się w jednym geście. Geście ponad wszelkimi podziałami i poglądami. W geście wycelowania pilotem w kierunku odbiornika. Po to, aby na słowa "po przerwie" wcisnąć przycisk służący do zmiany kanału.
Pojawia się pytanie: dlaczego większość telewidzów szlag jasny trafia, kiedy pojawia się blok reklamowy? Czy nie jesteśmy nazbyt wyrozumiali? Przecież komercyjne stacje TV utrzymują się w głównej mierze z emisji spotów. Gdyby nie reklama, nie byłoby Polsatu, TVN... A może to właśnie z samymi spotami coś jest nie tak? Owszem. Jest nie tak. Jest bardzo nie tak. Jest nie tak, jak jasna cholera.
Jestem w stanie zrozumieć wszystko. Reklama z punktu widzenia socjologii ma przykuwać uwagę, ma zostawać z tyłu głowy, ma docierać do każdego. Dobry klient, to klient osaczony reklamą. Świadomy, że jeśli kupuje "reklamowane", kupuje lepsze. Ba! Zakup towaru czyni klienta lepszym, wyjątkowym człowiekiem. Czasem jednak wszystko to jest tak mocno przerysowane, że nie pozostaje nic innego, jak przełączyć kanał i... trafić na kolejny blok.
Co mnie osobiście wkurza w reklamach? Oprócz ich nachalności, zestaw pewnych motywów:

1) Reklamowanie leków przeciwbólowych bez recepty jako lekarstwo "na wszystko". To już nawet nie jest wkurzające. To jest niebezpieczne. Przypatrzmy się takiej reklamie: dzieje się coś ważnego w życiu bohatera, nagle pojawia się ból. Nie tam jakieś ćmienie, ale tak cholernie silny ból, że gość zgina się wpół. Przepraszam bardzo, gdyby mnie NAGLE łeb zabolał do tego stopnia, że nie byłbym w stanie funkcjonować, to raczej skłaniałbym się ku wezwaniu pogotowia, ewentualnie rozważył wizytę u specjalisty. Ale ja to ja. A bohaterka/bohater reklamy połyka tabletki. I ból mija w ciągu kilku sekund. Taki stan trwa przez dwanaście lub dwadzieścia cztery godziny. A co potem? Ano następna szpryca. Leków przeciwbólowych jest masa, schemat reklam podobny. Można jednak odnieść wrażenie, że każdy z nich jest wyjątkowy. Niech więc nikogo nie dziwi, że na OIOM co jakiś czas trafia starsza kobitka zatruta paracetamolem. Na pytanie, co brała, zarzeka się, że żadnego paracetamolu, bo ona chemii nie uznaje. Tylko APAP, bo... przecież to Aaaapap! "Ale proszę pani, w tym momencie ratuje panią tylko przeszczep..." "Jak to? Przecie mówili, że to bezpieczne dla wątroby i można brać na wszystko".

2) Epatowanie seksem. Ludzie... Czy naprawdę niczego nie można sprzedać bez widoku gołej dupy? Ten punkt dotyczy raczej amatorskich reklam wizualnych. Sprzedajesz cement? Niech worek z nim trzyma półnaga dziewczyna. Sprzedajesz szamba betonowe?  Niech dziewczyna na takim zbiorniku leży i zalotnie się uśmiecha. Części samochodowe? Półnagość obowiązkowa, a oblicze modelki uwalone musi być smarem. I musi coś gryźć. Tłok, wał, przewód... Cokolwiek co może się "kojarzyć". A jeśliby tego bazarowego kuszenia było mało, to trzeba dołożyć drętwy slogan. Najlepiej coś o ciągnięciu, tryskaniu, pocieraniu. Nie chodzi o to, że jestem jakąś pruderyjną osobą. Seksualność jest dla mnie normalną sprawą. Ale seks jako narzędzie reklamowe czegoś, co nie jest z nim w żaden bezpośredni sposób związane, wypada żałośnie. Nie mniej żałosnym jest dla mnie sprowadzanie kobiety do roli wabika napalonych samców.

3) Motyw dzieciara. Nie, nie dziecka, a dzieciara właśnie. Rozwrzeszczanego, z syndromem, którego nazwy nie znają jeszcze psychiatrzy, ale już się boją, że to się rozprzestrzenia. Reklamowy dzieciar rozrabia. A tam, rozrabia... On robi totalną rozpierduchę. Niszczy nowe ciuchy (które upierze magiczny proszek), wydziera się, jak gwałcony pawian, albo robi inne dziwne rzeczy, na które mamusia i tak zareaguje słowami "Moje dziecko jest takie aktywne". Jak nie przymierzając orkan Cyryl w 2007. Mutacja dzieciara typu orkan, to małolacik coś gadający. Albo tak, że można usnąć, albo tak, że człowiek ma wrażenie obcowania z dzieckiem, nad którym się znęcano.

4) Motyw obrzydliwości. Nie należę do osób "brzydliwych". Ale to, że ja nie należę, nie oznacza wcale, że nie należy również reszta telewidzów. Już w latach 90 próbowano przełamać pewne tabu. Dotyczyło ono reklamy podpasek. Normalna sprawa. To też trzeba jakoś reklamować. Tylko czy koniecznie trzeba pokazywać jak produkt działa? Czy trzeba rozkładać na czynniki pierwsze cały proces pojawiania się i znikania zawartości? Kobiety nie są głupie, wiedzą jak funkcjonuje coś, czego używają przez prawie całe życie. Ale i tak trzeba pokazać, bo ktoś może nie wierzyć...
Tu jeszcze pół biedy. Drażliwe kwestie są miarę zawoalowane. Wszystko jednak przebija pewna reklama pasty przeciwko krwawiącym dziąsłom. Wjazd na ostro można rzec. Bo nie jakieś tam niebieskie płyny, i dotykająca ich dłoń, ale zwyczajna ludzka ślina zmieszana z krwią. I dźwięk towarzyszący pluciu. Reklama emitowana jest o różnych porach. Również w czasie, kiedy ludzie po ciężkim dniu pracy jedzą obiad. Jeden komentarz: "No kurwa mać, bez przesady...". Cóż, pomysłodawcom gratulujemy i ze strachem oczekujemy tak naturalistycznej reklamy leku na inne, niezbyt przyjemne przypadłości.

Do tematu reklam powrócę jeszcze nie raz. Tymczasem już jutro pierwszy poradnik z serii humorystycznych poradników dotyczących wcielania się w różne role. Dowiemy się jak zostać przykładnym bohaterem telenoweli :)

piątek, 25 stycznia 2013

Po trzecie: Kup pan lajka, czyli nie bądź towarem.


Facebook jaki jest, każdy widzi. Nikomu nie trzeba mówić, jak wielką popularność zdobył ten portal. Opinie jak wiadomo są podzielone: są wierni fani, są zagorzali przeciwnicy, a są i tacy, którzy wyśrodkowali swoje podejście. W to nie wnikam. Z FB korzystam, bo uważam go za wygodne narzędzie służące zarówno komunikacji ze znajomymi jak i pozwalające na publikację co ciekawszych zdjęć, które uda mi się wykonać. Jednak nie o samym Facebooku będzie ta notatka, a raczej o jego kompletnie nieświadomych pewnych zagrożeń użytkownikach. 

Do rzeczy jednak: jakiegoś czasu obserwuję niepokojące zjawisko polegające na lajkowaniu wszelkiego rodzaju dziwnych fansite'ów. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby lajki dostawały strony fanowskie popularnych zespołów, znani czy próbujący się wybić artyści itp. Tu lajkowanie byłoby jedynie sposobem na zmierzenie popularności. Jednak lajki dostają... zdania. Zwykle pozbawione głębszego sensu, coś w stylu "kilo sieczki i dupeczki" albo "koks, sztacheta, trawa, i jest we wsi zabawa". Do czego coś takiego służy? Ano użytkownikom wydaje się, że jeśli użyją odnośnika w komentarzu do zdjęcia znajomego, to komentarz zyska na popularności przez swoją oryginalność. Twórcy mają jednak zupełnie inny zamysł. Jaki? Taki moi drodzy parafianie, że w momencie polubienia tego dziwactwa wasz lajk staje się dla nich TOWAREM. Towarem, który można sprzedać za naprawdę sporą gotówkę. Nie wierzycie? Czytajcie dalej. Przypatrzcie się uważnie i powiedzcie co widzicie po kliknięciu w link, który stanowi takie zdanie. Widzicie stronę fanowską. Bez żadnej treści, przepełnioną podpieprzonymi zdolniejszym fotoamatorom zdjęciami. To, co rzuca się w oczy, to ogrom polubień. Ogrom liczony w dziesiątkach, a nawet setkach tysięcy, choć i bywają tego typu miejsca polubione przez ponad milion użytkowników. Gratuluję! Trafiliście na farmę lajków. I jesteście wraz z tą całą grupą UPRAWIANI. Jak warzywa na prawdziwej farmie. A kiedy "dojrzejecie", czyli liczba użytkowników danej grupy osiągnie założoną przez właściciela wartość, zostaniecie SPRZEDANI. No może nie do końca Wy sami, ale Wasze dane. Gdzie? Na przykład na Allegro, eBay, gdziekolwiek. Za ile? Rzućcie okiem:
Aaaaa dane osobowe sprzedam, niebite, prawie nówka.
To screen z najpopularniejszego portalu aukcyjnego w Polsce. Dwa i pół tysiąca fanów warte jest jakieś 150 zł. Taka jest średnia wartość Waszego imienia, nazwiska, informacji o miejscu zamieszkania, szkole, do której chodzicie. Jeśli jednak trafiliście do grupy liczącej 100.000 fanów to Wasza wartość wzrasta nawet do ośmiu tysięcy (najdroższa znaleziona przeze mnie oferta). Mówię rzecz jasna o wartości całego pakietu. Bo jako jednostka kosztujecie grosiki, a nawet ułamki grosza. Czy zgodzilibyście się na układ, w którym obcy facet podchodzi do Was na ulicy i mówi "Hej, kolego! Pokaż mi swój dowód/legitymację studencką/szkolną, ja sobie spiszę twoje szczegółowe dane. Dam ci za to... 2 grosze. Chłopie! No co ty? Nie chcesz? Interes życia!"
Zapytacie: kto to kupuje? Może każdy, jeśli tylko go na to stać, a myślę że 150 zł nie jest jakąś ogromną kwotą. Najczęstszymi klientami są firmy. Niekoniecznie polskie. I w ten sposób lubiąc jakieś tam "dupeczky z miasta X" zostaliście sprzedani w pakiecie promocyjnym. Od tego momentu lubicie fabrykę chińskich prezerwatyw dla indyjskich słoni. A po prawej stronie okna Facebooka wyświetlają Wam się spersonalizowane reklamy, no bo skoro to lubicie (choć nie wiecie), to pewnie zainteresuje Was też hurtownia bielizny erotycznej dla tchórzofretek, albo inny, dowolny chory wynalazek.
Identyczny cel mają facebookowe konkursy. Znacie to? "Za ileś tam lajków/napisanie durnego zdania para butów znanej marki/tablet/telefon" Cytując klasyka: BYZYDURA!. Nikt nie da Wam nic za darmo. Nie wierzcie w to, że jakaś obca osoba z Internetu podaruje Wam rzecz wartą kilkaset, albo nawet kilka tysięcy złotych. Nawet w tak skretyniałym świecie jak nasz nie ma aż tak głupich ludzi. Kilkaset, albo i kilka tysięcy to ona co najwyżej zarobi, kiedy przyjdzie jej sprzedać Wasze konto. Przeprowadźcie eksperyment: zamiast lajka czy wymaganego komentarza zapytajcie autora o jedną, jedyną rzecz: "Czy to nie jest przypadkiem farma lajków?" Gwarantuję Wam, że komentarz zostanie usunięty w ciągu pięciu minut. Cwaniaczki nie lubią siania niepokoju, bo jeszcze ktoś sprawdzi w sieci o co chodzi z tą farmą, powie innym i z przedsięwzięcia figa z makiem. Lepiej więc takiego niepokojącego wpisu się pozbyć. 
Co możecie z takimi podejrzanymi miejscami robić? Zgłaszać ich istnienie obsłudze portalu. A najlepiej po prostu z nich NIE KORZYSTAĆ. 
Tyle na dziś. A o czym jutro? Jutro zajmiemy się anatomią współczesnej reklamy. Tej, która przykuwa uwagę, ale i tej, która wkur... no... powoduje wzrost poziomu niezadowolenia u odbiorców :) Skupimy się na zbadaniu poziomu obrzydliwości, kretynizmów i niedorzeczności. Jeśli więc denerwuje Was proponowany sposób jedzenia pewnych ciasteczek, albo szlag jasny Was trafia, kiedy w trakcie spożywania drugiego dania widzicie reklamę środka na krwawiące dziąsła - zapraszam :) 

czwartek, 24 stycznia 2013

Po drugie: "Hej wesele" czyli tego kawałka na imprezach nie gramy.

Ostatnio na pewnym forum fotograficznym wywiązała się dyskusja. Dyskusja dość ciekawa. Otóż fotograf na życzenie młodej pary sporządził prezentację złożoną ze zdjęć i podkładu muzycznego. Sęk w tym, że jako podkład posłużył kawałek "Unfaithful" Rihanny. Utwór wmontowany był akurat w moment, w którym młodzi składali przysięgę. Fajne dopasowanie, nieprawdaż? Fakt, nie każdy musi znać angielski. Nie każdy też zagłębia się w teksty puszczanych piosenek. Stąd właśnie pomysł na tę notkę. Myśl przewodnia: "tego radzimy nie grać". A nuż na sali znajdzie się ktoś, kto język Szekspira zna doskonale, albo po prostu po paru głębszych lubi sobie przeanalizować tekst i pomyśleć "kurde... co oni grają?" :) Tekst ten należy rzecz jasna traktować z mocnym przymrużeniem oka. Jeśli jednak macie zamiar puścić któryś z poniżej wymienionych kawałków, a wiecie, że na sali będzie polonista lub filolog angielski, mam dla Was pewną radę: wcześniej go upijcie. :) Tak więc jedziemy:

1) Wspomniany "Unfaithfull". Kawałek spokojny, balladowy. Tyle, że opowiada o niewierności. Dziewczyna w refrenie stwierdza, że nie chce więcej już zdradzać, bo widzi jak bardzo rani mężczyznę, którego kocha. Nie chce zabierać mu życia, bo czuje się jak morderca. Piosenka o zdradzie na sam początek związku? Nie brzmi...

2) Boys i "Jesteś szalona". Hicior wesel. Wszyscy się bawią i cytując lidera orkiestry "pokazują jak są szaleni". Piosenka często dedykowana pannie młodej. Wystarczy się jednak zagłębić nie w refren, a w zwrotki, aby stwierdzić, że osoba, o której opowiada podmiot liryczny to dziewczyna bawiąca się uczuciami. Tłumacząc z polskiego na nasze - chłopak się starał, mówił dziewczynie, że ją kocha, a ta zwyczajnie go wyśmiała i odeszła. Prościej: zrobiła go w trąbę.

3) Taniec-przytulaniec "Nie płacz Ewka" grupy Perfect. Dedykowany "na pocieszenie" Wolny, spokojny kawałek. Wolny i spokojny, jak przystało na... list samobójcy. Autor żegna się ze wszystkimi, opowiada o tym, że nie zdąży pozałatwiać swoich spraw, bo odchodzi do lepszego świata. Dzięki wielkie za takie pocieszanie.

4) 2+1 i "Windą do nieba". Na Boga! Nie puszczajcie tego! Refren może i ładny, ale całość... Utwór opowiada o dziewczynie, która idzie do ślubu z przymusu. Tekst to jej żale, bo za mąż wychodzi z rozsądku, ale kocha kogoś zupełnie innego. "Wciskanie złotego krążka na rękę" i "tłum gości", który "coś fałszywie odśpiewa" to wyjątkowo wyraźne znaki, że dziewczyna bierze ślub bo musi i uszczęśliwiona raczej nie jest. W zwrotkach pada nawet stwierdzenie "ja go nie kocham". Kogo? Ano narzeczonego, z którym podmiot liryczny bierze ślub.

5) Często dedykowane z okazji urodzin "Happy birthday" Flipsyde. Dedykowane, bo padają tam słowa "happy birthday". A reszta? Reszta to list pisany prawdopodobnie przez ojca do zmarłego (najpewniej zabitego) dziecka. Kawałek nie tylko smutny, a wręcz tragiczny.

6) Ostatnio słyszałem w którejś rozgłośni jeszcze ciekawszą dedykację z okazji urodzin. "Plus i minus" składu Kaliber 44. Dlaczego ten kawałek? "Bo moja szalona psiapsióła ma problem. Bo ten... bo ona kocha dwóch chłopaków. I w każdym widzi jakieś plusy i minusy, nie?" DJ to puścił. Tak. Facet puścił jako dedykację kawałek o dylemacie podmiotu lirycznego, który zastanawia się czy zaraził się HIV, czy nie. I czeka na wyniki badania. "Plus to oznacza dla mnie śmierć!". Proste - wynik dodatni oznacza zakażenie.

Tyle na dziś. A o czym jutro? Jutrzejsza notatka będzie dotyczyła dość poważnej sprawy - oszustw na popularnym portalu społecznościowym, zwanym przez niektórych mordoksiążką :) Ci, którzy domyślają się w czym rzecz, czytać nie muszą, jednak polecam ten tekst szczególnie tym, którzy lajkują wszystko jak leci. Jeśli nie chcesz być produktem, przeczytaj. I najlepiej przekaż dalej.

środa, 23 stycznia 2013

Po pierwsze: bo kiedyś panie to było kiedyś, a tera je tera.

Skąd pomysł na ten pierwszy, debiutancki wpis? Z obserwacji. Skąd obserwacja? Z życia. Dziś rano Arkadiusz ujrzał taki oto obrazek: idzie sobie grupka dzieciaków. Przedział wiekowy 8-11. Wśród nich dwoje, na oko po 10 lat. Objęci. Wyraźnie sugerujący reszcie, że są parą, o czym świadczyły krótkie przystanki na... pocałunki. Nie, nie jakieś tam cmoknięcie w policzek, ale regularne, "dorosłe" pocałunki. Myśl, która w tym momencie przebiegła przez mój rozczochrany łeb godna była raczej seniora, niż młodego mężczyzny: "Przecież ja w ich wieku...". Tak... młoda część społeczeństwa nam dojrzewa. Szybko dojrzewa. Jakoś tak... za szybko. Czytuję fora, udzielam się na nich, rozmawiam ze znajomymi "in real". W wielu tematach tych rozmów pojawia się jakaś nostalgia, tęsknota za "naszymi czasami" - że niby były lepsze, ciekawsze, normalniejsze. Prawdę mówiąc zawsze zajmowałem raczej neutralne stanowisko. Uważałem, że dla każdego pokolenia jego czasy są tymi właściwymi. Tymi, które będzie pamiętało jako "lepsze". Od niedawna zauważam jednak, że dziś wszystko się miesza, przyspiesza i faktycznie powypadało ze swoich przegródek. Tylko czy to przypadkiem nie pociąga za sobą konsekwencji? Pociąga. Można to porównać do działania dopalacza w samolocie myśliwskim - z jednej strony "kop" powodujący, że silnik osiąga 150% mocy, ale z drugiej dwukrotne zużycie paliwa. Coś za coś. Dlatego piloci używają dopalania z rozwagą. W końcu paliwa może zabraknąć akurat wtedy, kiedy będzie ono niezbędne. Współczesne dzieciaki przesunęły manetkę ciągu do oporu, za nimi "marchewa" afterburnera, a przed nimi wskaźniki paliwa lecące na łeb, na szyję. Zanim dzieciaki dotrą do miejsca docelowego - czyli w tym przypadku do dorosłości - wskaźniki pokażą zero. Wtedy mamy dwa rozwiązania - albo wysiadka, albo mniej lub bardziej kontrolowane szybowanie. Oba niezbyt przyjemne. Tak właśnie się to kończy i nie jest to mit. Ludzie śmieją się z ponurych blogów nastolatek, subkultury emo, dziwią się przypadkami samobójstw wśród coraz młodszych. Ja ani się nie śmieję, ani nie dziwię. To nic innego jak sprzężenie zwrotne powstałe w wyniku dotychczasowego stylu życia. Ten "lot na dopalaczu" kiedyś się kończy i pozostaje pustka. W wieku 18-19 lat zamiast pozytywnego wejścia w dorosłość mamy w niektórych przypadkach totalne wypalenie, brak chęci do życia i ruiny emocjonalne. Tak więc społeczeństwo nie tylko szybko dojrzewa, ale niemal ekspresowo się starzeje, oczywiście od strony psychiki.

Dość mocny temat jak na początek. Tyle jednak dziś. Jutro będzie i śmieszno, i straszno zarazem. Czyli notatka o tym, czemu lepiej unikać zapraszania na wesele lingwistów, a jeśli już to się zdarzy - czemu nie puszczać określonych kawałków? :)