sobota, 18 marca 2017

wpieniony #05: Panoptikon, czyli "ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, a moje hasło do FB to..."


Wyobraź sobie Czytelniku, że miałeś kumpla. Dobrego kumpla, co to zawsze można z nim było gdzieś się powłóczyć, odstawić coś nie do końca poważnego, spierać się nad wyższością silnika A nad silnikiem B, albo zwyczajnie i po słowiańsku przechylić z nim kieliszek popularnego w naszych kręgach kulturowych roztworu. Czas mijał, kontakty lekko się zatarły, bo i czasu mniej, praca, studia, ot, życie. Po jakimś czasie pewnie chciałeś znajomość odnowić. Otwierasz więc listę znajomych na popularnej społecznościówce. Nie ma chłopa! Umarł? Gorzej, ożenił się. On dał jakiejś pięknej białogłowie swoje nazwisko, a ona mu dała swoje... zaraz, moment, prr! Stop orkiestra, bo Felka biją! Dała... imię?!



Czytasz i nie wierzysz własnym oczom. Ale stoi jak byk, każdy piksel tekstu, który masz przed twarzą jasno daje do zrozumienia, że Twój dawny kumpel to już nie jest Atanazy Kowalski. Teraz to jest Atanazy Anna Kowalski. Co tu dzieje się? Noo... tu hardkorowo jest! Właśnie widzisz połączone konto dwojga gołąbków.
Dzwonisz do mnie. "Siemasz Arku, słuchaj... pstrykasz ty te różne uroczystości, weź no powiedz, czy ostatnio był jakiś update przysięgi małżeńskiej? Nie było? Nic o Facebooku? Na cywilnych też nic? No bo stary, zobacz, taka sytuacja..." Znam to uczucie kolego. I tak jak Ty pojąć go za jasną cholerę nie mogę. Ale próbuję.
Zbieram więc argumenty, opinie. Zaglądam w takie miejsca w internetach, że włos na kolanie się jeży. Czytam. Ręce opadają. Szczęka opada. Ludzie, wy tak serio?!

"Połączone konto to znak zaufania"

A kontrola to jego najwyższa forma, jak uże skazał Lenin. Jakoś ciężko mi uwierzyć, że taka decyzja zapadła wspólnie, w porozumieniu i za pełną zgodą obu stron. Zakładam, że ktoś musiał o to w jakichś okolicznościach poprosić, być może zażądać. Ktoś inny musiał się na to zgodzić. Jesteśmy tylko ludźmi. Mniej więcej na etapie wchodzenia w wiek dojrzewania odczuwamy coraz większą potrzebę prywatności. I ona nie mija. My ją mamy cały czas. Nie rezygnujemy z niej "bo tak". "Znak zaufania"? Raczej dowód. Kto wie, czy nie wymuszony...

"My nie mamy przed sobą żadnych tajemnic"

A czy, drogie gołąbki, nie zdajecie sobie sprawy z tego, że KTOŚ może mieć tajemnice przed którymś z Was? Nie macie tajemnic? Brawo. Tyle, że jeśli ja piszę do mojego kumpla Atanazego, to nie piszę do jego żony Anny. I nie, droga Anno. Nie chcę wyciągnąć go na wódę, na baby, czy na co Ci tam Twoja bujna wyobraźnia podpowiada. Chcę mu opowiedzieć o tym, jak poślizgnąłem się na schodach i potłukłem sobie lewy półdupek, a siniak na nim kształtem przypomina Grenlandię. Nie chcę, abyś po jednej wiadomości stwierdziła, że napisał tu jakiś debil i mówi o swoim półdupku. To jest nasz "inside joke", ta dupa, ta Grenlandia... Nie zrozumiesz, zresztą nie Twoja sprawa, bo ja Cię zupełnie nie znam. I nie wiem, czy wiadomość odbierze Atanazy czy Ty. A i Ty pomyśl o swojej przyjaciółce Marioli. Naprawdę chcesz, aby przypadkiem Atanazy trafił na jej wiadomość o spóźniającej się miesiączce albo wynikach badania ginekologicznego? Tak, to wszystko ludzkie, a nic co ludzkie obce być nie powinno, ale najpierw zapytaj Marioli, czy nie poczuje się głupio, kiedy otrzyma odpowiedź "Super, fajnie, że wszystko ok, przekażę Annie". Gołąbki, nie zawracajcie kijem Wisły. Czasy, w których komunikując się drogą prywatną, najpierw trzeba było się upewnić, "kto przy aparacie", a dopiero potem mówić, już minęły. Ja nie chcę, Mariola nie chce, nikt nie chce. Uszanujcie to.

"Bo ja muszę go/jej pilnować"

Znów - ej, powoli, stop! To jest związek czy zakład karny? Jeśli łudzisz się, że jeśli będziesz stale miał pod kontrolą konto swojej połówki, to taka taktyka jest świetną ochroną przed zdradą, porzuć złudzenia. Przed zdradą ochrony NIE MA. Kto jest podłym sukinsynem i się jej chce dopuścić, dopuści się, choćbyście chłopaku czy dziewczyno stawali na głowie. A jeśli Twoje życie ma polegać na trzymaniu kogoś przy sobie siłą, ewentualnie na ciągłym strachu, czy to stało się już, czy stanie się zaraz, czy może jednak nie, polecam głębokie zastanowienie się nad tym, z kim tańczysz. Nie moja sprawa, ale polecam. Tak po prostu.

"Bo my się tak kochamy..."

Super, gratuluję. Tyle, że bycie w zdrowym związku nie powinno równać się zacieraniu swojej tożsamości. Ja wiem, że w pierwszych miesiącach bycia ze sobą chciałoby się wykrzyczeć całemu światu, że "my razem", ale... portale społecznościowe udostępniają już mechanizmy do informowania świata o Waszym wspólnym szczęściu. Żyjemy w takich czasach, w których konto na tego typu portalach jest czymś w rodzaju naszej wizytówki. Czy tego chcemy czy nie, pracodawcy lubią przestudiować dostępne o nas treści. A stwierdzenie, że kandydat ma wspólne konto ze swoją żoną, albo że kandydatka ma wspólny profil ze swoim chłopakiem może wywołać mieszane uczucia. Bo to jednak takie... no niezbyt dojrzałe.

Wiem, że ten post może zabrzmieć jak wtrącanie się do czyjegoś życia. Bynajmniej. To raczej apel. Apel o zdrowe podejście do prywatności w związkach. Bycie z kimś nie oznacza, że nagle dwie osoby magicznie przemieniają się w jedną. Związki, w których partnerzy "orbitują" wokół siebie, a świat poza nimi nie istnieje, zwykle kończą kiepsko. Odcięcie partnera od jego dotychczasowego otoczenia - znajomych, przyjaciół, czasem rodziny spowoduje jedynie frustrację. Jeśli ktoś wierzy, że pełna kontrola nad drugą osobą to jakaś droga do szczęścia... no cóż... to cholernie przykre.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Co o tym sądzisz?