sobota, 26 stycznia 2013

Po piąte: Życie, życie jest nowelą, czyli serialowa rzeczywistość.

Życie bohatera polskiego serialu nie jest łatwe. Jeśli jednak drogi Czytelniku chcesz zostać bohaterem rodzimej opery mydlanej, lub po prostu chcesz egzystować jak on, posłuchaj moich rad. Stworzyłem je w roku 2009, w ramach dyskusji na "Forum Humorum" portalu gazeta.pl. Myślę jednak, że w żadnym stopniu się one nie zdezaktualizowały. Przyznam się bez bicia - czasem oglądam polskie tasiemce. Oglądam je jednak w pewnym celu - właśnie po to, aby doszukiwać się w nich takich smaczków. Lista punktów tej serialowej rzeczywistości jest dość długa. Jedziemy więc:

1. Pożyczaj pieniądze - mniej zamożnej rodzinie od razu, obcym po kilkusekundowym namyśle. Musisz tylko skoczyć do bankomatu i zaczerpnąć ze swojego bezdennego konta. Suma nie gra roli, ale powinna zaczynać się od co najmniej 1500 zł. Nigdy nie ustalaj terminu spłaty pożyczki, mów "Oddasz kiedy będziesz miał"

2. Chadzaj do eleganckich restauracji, ale nie jadaj wyszukanych potraw. Zamawiaj najwyżej szklankę wody mineralnej, lub małą kawę. I tak będziesz musiał ją zostawić (bez płacenia rachunku) kiedy dojrzysz Osobę Której Nie Chcesz Spotkać. Najlepszym rozwiązaniem jest wtedy gwałtowne i manifestacyjne opuszczenie lokalu. W mniejszych knajpkach siadaj zawsze przy wielkim oknie. Musisz przecież zauważyć na ulicy Twoją miłość z podstawówki, kłócącą się z mężem i odbiegającą od niego ze łzami w oczach. Schemat jak wyżej - nie płacisz rachunku i wybiegasz rzeczone łzy ocierać.

3. Musisz znać wszystkie numery telefonów znajomych/partnerów biznesowych/usługodawców na pamięć. Nie marnuj więc czasu na wybieranie ciągu cyfr, po prostu otwórz telefon (koniecznie "otwórz", bo dobry bohater serialu ma zawsze telefon z klapką) i dzwoń. Połączenie nastąpi w momencie przytknięcia aparatu do ucha.

4. Po domu chadzaj tylko w garniturze i eleganckich butach, jeżeli zaś jesteś kobietą obowiązkowo musi to być zestaw garsonka+szpilki.

5. Zatrudniaj pomoc domową. Musi to być koniecznie prosta kobitka, której Ty jako wielki pan/pani doktor/docent/profesor robi łaskę ofiarując zatrudnienie. Traktuj ją protekcjonalnie. Nie używaj w rozmowie z nią trudnych słów, bo przecież ona ich i tak nie zrozumie. W międzyczasie musisz ją posądzić o kradzież/romans, jednak po wyjaśnieniu sprawy i stwierdzeniu niewinności oskarżonej strony Twoja pomoc domowa i tak nie będzie miała do Ciebie żadnej pretensji.

6. Musisz, po prostu musisz mieć jakiś tytuł naukowy. Najlepiej jeśli jesteś związany z medycyną, ale bez tytułu doktora nauk medycznych nawet nie próbuj zostać bohaterem jakiegoś serialu.

7. Popadaj w alkoholizm, ale broń Boże Ci się stoczyć. Pij w ukryciu i wieczorami, a jeśli jesteś kobietą płacz przy tym. Dużo. Bardzo dużo. Nawet nie myśl o zostaniu zapijaczonym elementem, leżącym na ulicy. Do wprowadzania się w stan nieważkości zakładaj najlepszy garnitur. W trakcie ciągów normalnie pracuj, dbaj o mieszkanie. Alkoholizm to ma być Twoje hobby "po godzinach". Kiedy ktoś zauważy Twój problem (o zauważaniu problemów w punkcie 8) odmawiaj kontaktu z AA, Al-Anon itp. Oparciem będzie rodzina, która tabunem pospieszy, aby Ci pomóc.

8. Bądź skanerem ludzkich problemów. Na początku może to być trudne, ale po jakimś czasie wystarczy, że spojrzysz w oczy obcej osobie i powiesz "Coś nie tak? Aaach, już wiem: nie masz pieniędzy, zdechł ci chomik, zdradza cię żona, a jutro spali ci się dom! Jak mogę ci pomóc?" Kiedy ktoś do Ciebie dzwoni wszelkie problemy wyczytuj w tonie głosu, bo Twój rozmówca "brzmi dziwnie".

9. Miej w rodzinie samych specjalistów - lekarza, prawnika, złotą rączkę. Oczywiście polecaj go wszystkim znajomym, wcześniej umawiając się, że od wskazanej osoby za usługę nie weźmie ani grosza. Sam śmiało możesz wpadać we wszelkie choroby (od kataru po nowotwory), kłopoty prawne (od mandatu po zbrodnie wojenne i handel żywym towarem) Wuj XX zawsze pomoże i przywróci Cię do świata żywych lub wyciągnie z więzienia w Meksyku. Twój dom również może "czuć się bezpieczny" - rodzinna złota rączka wymieni żarówkę i odbuduje go po eksplozji atomowej w pobliżu.

10. W końcu Twoje szczęśliwe życie dobiegnie końca. Musisz zejść tak, aby Wuj XX nie był w stanie Ci pomóc. Wyjedź więc do USA i tam zakończ życie z powodu marsjańskiego zapalenia mózgu, bądź udławienia się oliwką. Możesz też zginąć w katastrofie lotniczej, ale z tym zamiarem się nie anonsuj zbytnio, bo zawsze w Twojej rodzinie znajdzie się jakiś pilot, który pomoże Ci wylądować na jednym silniku (bez reszty maszyny) w centrum Warszawy. Samobójstwa nie popełniaj nigdy! Próba samobójcza - owszem. Ale zbyt duża jest pewność, że ktoś Cię odnajdzie Możesz natomiast....

11. Zaginąć. Zaginięcia są dobre, kiedy masz już dość swojej słodkopierdzącej rodziny. Najlepiej zostaw wszystko, nie pojaw się na rodzinnym spotkaniu, nie odbieraj telefonów. Po kilku miesiącach od ewaporacji z umysłów familiantów napisz list. W liście napisz, że wszystko w porządku, żyjesz i masz się dobrze. Nadużywaj zdań typu "to nie miało sensu", "kocham was, ale...". W którymś tam sezonie możesz wrócić. Ciągnąc za sobą bagaż problemów, których nabawiłeś się na wygnaniu.

12. Po prostu BĄDŹ najlepszym studentem na roku. Twoimi wykładowcami muszą być wykładowcy ewentualnie znajomi rodziców. Dzielnie znoś szykany ze strony zazdrosnych kolegów. Jako student musisz mieć dużo pieniędzy, bo przecież jadąc na zajęcia za każdym razem musisz "brać taksówkę" (Gdzie kurde brać? Do kieszeni? Pieprzona kalka z angielskiego - "take taxi") W czasie sesji musisz mieć też największe wahania co do kontynuacji studiów, bo akurat Twoja miłość Cię opuściła. Nie martw się jednak - Twój wykładowca wyciągnie Cię "za nazwisko", a jeśli jesteś kobietą natychmiast przeżyjesz z nim burzliwy romans.

13. Jako nastolatek MUSISZ, po prostu MUSISZ wpaść w Złe Towarzystwo. Złe Towarzystwo pali papierosy, mówi "kurde" i "pieprzony", czasem zażywa narkotyki. Ty jednak nie próbuj zaćpać - dla Ciebie jako dziecka z dobrego domu najgorszy jest sam kontakt z takimi ludźmi. Po odbiciu się od "dna" skorzystaj z pomocy znajomego psychologa.

14. Jeśli grasz dilera narkotyków, Twoim obowiązkiem jest zachowywać się jak billboard z napisem "Narkotyki, duży wybór, tanio" Nie próbuj nawet wmieszać się w tłum. Kręć się koło szkoły/uczelni, na widok policji znikaj w bramie, zaczepiaj dzieciaki/studentów. Jeśli na imprezie częstujesz główną bohaterkę jakimś zielskiem koniecznie dodaj tekst "To nie jest zwykły papieros, po tym poczujesz się lepiej" Bądź przygotowany na to, że po pierwszym, góra drugim buchu straci przytomność i dozna zapaści jak po przedawkowaniu kompotu. Kiedy to się stanie uciekaj, rozpychając przy tym bawiących się, przecież wszyscy muszą wiedzieć, że to Ty ją tak urządziłeś.

15. Jeśli jesteś złym bohaterem po pięciuset odcinkach zamień się w dobrego.

16. Jeśli chcesz zagrać "wieczną cierpiętnicę/cierpiętnika" musisz wiecznie biegać z kwaśną miną, być ofiarą zdrad, oszustw i biedy (Koniec z ciuchami z 3500 zł. Od dziś tylko te za 2500) Olewaj luksusy w których żyjesz, olewaj drogi samochód i świetną pracę. Teraz liczy się tylko fakt, że ON Cię nie kocha, a ONA zdradziła.

17. Jako początkujący dziennikarz jakiejś podrzędnej gazeciny musisz do redakcji wnieść powiew kontrowersji. Najlepiej na temat swojego pierwszego artykułu weź mafię/polityka/znaną osobę. Ryzykuj, a żeby mieć najlepszy materiał daj się uprowadzić bądź romansuj z obiektem zainteresowania.

18. Rodzisz się z prawem jazdy i własnym samochodem. Pamiętaj! Komunikacją miejską jeździ patologia i biedacy. Jeśli coś złego ma się wydarzyć w Twoim życiu, to musi się to wydarzyć w autobusie lub tramwaju. Tam Cię pobiją, tam (jeśli jesteś kobietą) pokaże Ci klejnoty rodowe zboczeniec, tam w końcu ukradną Ci portfel. Jako kobieta w komunikacji miejskiej nie znajdziesz miłości. Znajdziesz ją natomiast uczestnicząc w stłuczce. Nie, kierowca z drugiego samochodu nie wyskoczy z pianą na ustach i krzykiem "I jak, do kurwy nędzy jeździsz palancie? Ooo, baba! Wiedziałem!". On wybiegnie, zaniepokojony o Twój stan zdrowia. Z dziesięć razy powtórzy, że nic takiego się nie stało i właściwie to on się zagapił. Gratulacje! Już jesteście w sobie zakochani. Poza "miłosnymi stłuczkami" Twój samochód nigdy nie ulega awariom. Nigdy nie brakuje Ci paliwa, opłaty same się regulują.

19. Posiłki w Twoim domu muszą przypominać te znane z przyjęć weselnych. Nie ważne - szybkie śniadanie przed wyjściem do pracy, czy kolacja po całym dniu nicnierobienia (bo to, co opiszę w punkcie 20 z pracą nie ma nic wspólnego) - stół musi się uginać od potraw. Tysiąc kanapek, dzban soku, misternie przyozdobione sałatki. To nic, że z domu wychodzicie o ósmej, a więc przygotowanie tego wszystkiego wymagałoby pobudki przed piątą. Zastaw stół! I tak nikt nie będzie jadł, bo większość Twojej rodziny "zje na mieście", a niektórzy nie zjedzą nic, bo mają właśnie gigantyczny problem życiowy. Zastaw go!

20. Pracuj nic nie robiąc. Najlepiej w biurze, w którym po prostu gapisz się w wyłączony monitor, czasem przelecisz dłonią po klawiaturze patrząc w okno, albo napiszesz maila. Reszta Twojego dnia w pracy to picie hektolitrów kawy, omawianie z pracownikami ich życiowych problemów i wyskakiwanie na miasto. Jeśli jesteś jednym z głównych bohaterów, musisz mieć stanowisko kierownicze. Jeśli go nie masz, to (jeśli jesteś kobietą) Twój szef już myśli, jakby Cię tu zgwałcić czy obmacać. Jeśli sprawa wyjdzie na jaw, Twoja miłość ruszy z odsieczą. Ale nie licz na to, że spuści solidny łomot agresorowi, zwracając się do niego po imieniu, czyli per "skurwysynu" lub "chuju". O nie! On co najwyżej uderzy go w pysk wykrzykując "Ty draniu! Jak mogłeś?!"

21. W domu nie rozmawiaj. Ty musisz DYSKUTOWAĆ! I ma to być nawet nie kulturalna dyskusja, a wypowiedzi typu "jakby z jaki mundry ksiunżki cytoł". Akcentuj każdą kropkę, każdy przecinek. Nie używaj równoważników zdania. Jeśli prosisz o podanie szklanki, nie mów "proszę, podaj mi szklankę", a "czy możesz podać mi tę niebieską szklankę? Stoi niemalże przed tobą, a swoją drogą - świetnie dziś wyglądasz". Osoba odpowie "Bynajmniej! Dziś miałam wyjątkowo ciężki dzień, ale miłe jest to, co mówisz".

Tak więc drogi Czytelniku chłoń tę wiedzę. Nigdy nie wiadomo, gdzie rzucą Cię losy i jaką rolę przyjdzie Ci zagrać. Jeśli jednak nie podoba Ci się rola bohatera tasiemca, to w najbliższym czasie coś ekstra - instrukcja wcielenia się w rolę bohatera amerykańskiego filmu :)


Po czwarte: Nie ważne jak o tobie piszą, ważne żeby nie przekręcali nazwiska, czyli analiza poziomu kretynizmu w reklamie.

Witam panie, witam panów, witam państwa. Temat dzisiejszego wpisu jest dość długi, bo dotyczy kwestii wyjątkowo ważnej. Reklama. Jest wszędzie, atakuje z każdej strony, a jej jakość oscyluje pomiędzy taką, która zachwyca, a taką która powoduje odruch wymiotny. Zanim jednak przejdziemy do najważniejszych kwestii zapraszam wszystkich na krótką przerwę. A już po niej...
Tak... Gdyby ten blog był kanałem telewizyjnym, to w tym właśnie momencie spora część widzów zsolidaryzowałaby się w jednym geście. Geście ponad wszelkimi podziałami i poglądami. W geście wycelowania pilotem w kierunku odbiornika. Po to, aby na słowa "po przerwie" wcisnąć przycisk służący do zmiany kanału.
Pojawia się pytanie: dlaczego większość telewidzów szlag jasny trafia, kiedy pojawia się blok reklamowy? Czy nie jesteśmy nazbyt wyrozumiali? Przecież komercyjne stacje TV utrzymują się w głównej mierze z emisji spotów. Gdyby nie reklama, nie byłoby Polsatu, TVN... A może to właśnie z samymi spotami coś jest nie tak? Owszem. Jest nie tak. Jest bardzo nie tak. Jest nie tak, jak jasna cholera.
Jestem w stanie zrozumieć wszystko. Reklama z punktu widzenia socjologii ma przykuwać uwagę, ma zostawać z tyłu głowy, ma docierać do każdego. Dobry klient, to klient osaczony reklamą. Świadomy, że jeśli kupuje "reklamowane", kupuje lepsze. Ba! Zakup towaru czyni klienta lepszym, wyjątkowym człowiekiem. Czasem jednak wszystko to jest tak mocno przerysowane, że nie pozostaje nic innego, jak przełączyć kanał i... trafić na kolejny blok.
Co mnie osobiście wkurza w reklamach? Oprócz ich nachalności, zestaw pewnych motywów:

1) Reklamowanie leków przeciwbólowych bez recepty jako lekarstwo "na wszystko". To już nawet nie jest wkurzające. To jest niebezpieczne. Przypatrzmy się takiej reklamie: dzieje się coś ważnego w życiu bohatera, nagle pojawia się ból. Nie tam jakieś ćmienie, ale tak cholernie silny ból, że gość zgina się wpół. Przepraszam bardzo, gdyby mnie NAGLE łeb zabolał do tego stopnia, że nie byłbym w stanie funkcjonować, to raczej skłaniałbym się ku wezwaniu pogotowia, ewentualnie rozważył wizytę u specjalisty. Ale ja to ja. A bohaterka/bohater reklamy połyka tabletki. I ból mija w ciągu kilku sekund. Taki stan trwa przez dwanaście lub dwadzieścia cztery godziny. A co potem? Ano następna szpryca. Leków przeciwbólowych jest masa, schemat reklam podobny. Można jednak odnieść wrażenie, że każdy z nich jest wyjątkowy. Niech więc nikogo nie dziwi, że na OIOM co jakiś czas trafia starsza kobitka zatruta paracetamolem. Na pytanie, co brała, zarzeka się, że żadnego paracetamolu, bo ona chemii nie uznaje. Tylko APAP, bo... przecież to Aaaapap! "Ale proszę pani, w tym momencie ratuje panią tylko przeszczep..." "Jak to? Przecie mówili, że to bezpieczne dla wątroby i można brać na wszystko".

2) Epatowanie seksem. Ludzie... Czy naprawdę niczego nie można sprzedać bez widoku gołej dupy? Ten punkt dotyczy raczej amatorskich reklam wizualnych. Sprzedajesz cement? Niech worek z nim trzyma półnaga dziewczyna. Sprzedajesz szamba betonowe?  Niech dziewczyna na takim zbiorniku leży i zalotnie się uśmiecha. Części samochodowe? Półnagość obowiązkowa, a oblicze modelki uwalone musi być smarem. I musi coś gryźć. Tłok, wał, przewód... Cokolwiek co może się "kojarzyć". A jeśliby tego bazarowego kuszenia było mało, to trzeba dołożyć drętwy slogan. Najlepiej coś o ciągnięciu, tryskaniu, pocieraniu. Nie chodzi o to, że jestem jakąś pruderyjną osobą. Seksualność jest dla mnie normalną sprawą. Ale seks jako narzędzie reklamowe czegoś, co nie jest z nim w żaden bezpośredni sposób związane, wypada żałośnie. Nie mniej żałosnym jest dla mnie sprowadzanie kobiety do roli wabika napalonych samców.

3) Motyw dzieciara. Nie, nie dziecka, a dzieciara właśnie. Rozwrzeszczanego, z syndromem, którego nazwy nie znają jeszcze psychiatrzy, ale już się boją, że to się rozprzestrzenia. Reklamowy dzieciar rozrabia. A tam, rozrabia... On robi totalną rozpierduchę. Niszczy nowe ciuchy (które upierze magiczny proszek), wydziera się, jak gwałcony pawian, albo robi inne dziwne rzeczy, na które mamusia i tak zareaguje słowami "Moje dziecko jest takie aktywne". Jak nie przymierzając orkan Cyryl w 2007. Mutacja dzieciara typu orkan, to małolacik coś gadający. Albo tak, że można usnąć, albo tak, że człowiek ma wrażenie obcowania z dzieckiem, nad którym się znęcano.

4) Motyw obrzydliwości. Nie należę do osób "brzydliwych". Ale to, że ja nie należę, nie oznacza wcale, że nie należy również reszta telewidzów. Już w latach 90 próbowano przełamać pewne tabu. Dotyczyło ono reklamy podpasek. Normalna sprawa. To też trzeba jakoś reklamować. Tylko czy koniecznie trzeba pokazywać jak produkt działa? Czy trzeba rozkładać na czynniki pierwsze cały proces pojawiania się i znikania zawartości? Kobiety nie są głupie, wiedzą jak funkcjonuje coś, czego używają przez prawie całe życie. Ale i tak trzeba pokazać, bo ktoś może nie wierzyć...
Tu jeszcze pół biedy. Drażliwe kwestie są miarę zawoalowane. Wszystko jednak przebija pewna reklama pasty przeciwko krwawiącym dziąsłom. Wjazd na ostro można rzec. Bo nie jakieś tam niebieskie płyny, i dotykająca ich dłoń, ale zwyczajna ludzka ślina zmieszana z krwią. I dźwięk towarzyszący pluciu. Reklama emitowana jest o różnych porach. Również w czasie, kiedy ludzie po ciężkim dniu pracy jedzą obiad. Jeden komentarz: "No kurwa mać, bez przesady...". Cóż, pomysłodawcom gratulujemy i ze strachem oczekujemy tak naturalistycznej reklamy leku na inne, niezbyt przyjemne przypadłości.

Do tematu reklam powrócę jeszcze nie raz. Tymczasem już jutro pierwszy poradnik z serii humorystycznych poradników dotyczących wcielania się w różne role. Dowiemy się jak zostać przykładnym bohaterem telenoweli :)

piątek, 25 stycznia 2013

Po trzecie: Kup pan lajka, czyli nie bądź towarem.


Facebook jaki jest, każdy widzi. Nikomu nie trzeba mówić, jak wielką popularność zdobył ten portal. Opinie jak wiadomo są podzielone: są wierni fani, są zagorzali przeciwnicy, a są i tacy, którzy wyśrodkowali swoje podejście. W to nie wnikam. Z FB korzystam, bo uważam go za wygodne narzędzie służące zarówno komunikacji ze znajomymi jak i pozwalające na publikację co ciekawszych zdjęć, które uda mi się wykonać. Jednak nie o samym Facebooku będzie ta notatka, a raczej o jego kompletnie nieświadomych pewnych zagrożeń użytkownikach. 

Do rzeczy jednak: jakiegoś czasu obserwuję niepokojące zjawisko polegające na lajkowaniu wszelkiego rodzaju dziwnych fansite'ów. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby lajki dostawały strony fanowskie popularnych zespołów, znani czy próbujący się wybić artyści itp. Tu lajkowanie byłoby jedynie sposobem na zmierzenie popularności. Jednak lajki dostają... zdania. Zwykle pozbawione głębszego sensu, coś w stylu "kilo sieczki i dupeczki" albo "koks, sztacheta, trawa, i jest we wsi zabawa". Do czego coś takiego służy? Ano użytkownikom wydaje się, że jeśli użyją odnośnika w komentarzu do zdjęcia znajomego, to komentarz zyska na popularności przez swoją oryginalność. Twórcy mają jednak zupełnie inny zamysł. Jaki? Taki moi drodzy parafianie, że w momencie polubienia tego dziwactwa wasz lajk staje się dla nich TOWAREM. Towarem, który można sprzedać za naprawdę sporą gotówkę. Nie wierzycie? Czytajcie dalej. Przypatrzcie się uważnie i powiedzcie co widzicie po kliknięciu w link, który stanowi takie zdanie. Widzicie stronę fanowską. Bez żadnej treści, przepełnioną podpieprzonymi zdolniejszym fotoamatorom zdjęciami. To, co rzuca się w oczy, to ogrom polubień. Ogrom liczony w dziesiątkach, a nawet setkach tysięcy, choć i bywają tego typu miejsca polubione przez ponad milion użytkowników. Gratuluję! Trafiliście na farmę lajków. I jesteście wraz z tą całą grupą UPRAWIANI. Jak warzywa na prawdziwej farmie. A kiedy "dojrzejecie", czyli liczba użytkowników danej grupy osiągnie założoną przez właściciela wartość, zostaniecie SPRZEDANI. No może nie do końca Wy sami, ale Wasze dane. Gdzie? Na przykład na Allegro, eBay, gdziekolwiek. Za ile? Rzućcie okiem:
Aaaaa dane osobowe sprzedam, niebite, prawie nówka.
To screen z najpopularniejszego portalu aukcyjnego w Polsce. Dwa i pół tysiąca fanów warte jest jakieś 150 zł. Taka jest średnia wartość Waszego imienia, nazwiska, informacji o miejscu zamieszkania, szkole, do której chodzicie. Jeśli jednak trafiliście do grupy liczącej 100.000 fanów to Wasza wartość wzrasta nawet do ośmiu tysięcy (najdroższa znaleziona przeze mnie oferta). Mówię rzecz jasna o wartości całego pakietu. Bo jako jednostka kosztujecie grosiki, a nawet ułamki grosza. Czy zgodzilibyście się na układ, w którym obcy facet podchodzi do Was na ulicy i mówi "Hej, kolego! Pokaż mi swój dowód/legitymację studencką/szkolną, ja sobie spiszę twoje szczegółowe dane. Dam ci za to... 2 grosze. Chłopie! No co ty? Nie chcesz? Interes życia!"
Zapytacie: kto to kupuje? Może każdy, jeśli tylko go na to stać, a myślę że 150 zł nie jest jakąś ogromną kwotą. Najczęstszymi klientami są firmy. Niekoniecznie polskie. I w ten sposób lubiąc jakieś tam "dupeczky z miasta X" zostaliście sprzedani w pakiecie promocyjnym. Od tego momentu lubicie fabrykę chińskich prezerwatyw dla indyjskich słoni. A po prawej stronie okna Facebooka wyświetlają Wam się spersonalizowane reklamy, no bo skoro to lubicie (choć nie wiecie), to pewnie zainteresuje Was też hurtownia bielizny erotycznej dla tchórzofretek, albo inny, dowolny chory wynalazek.
Identyczny cel mają facebookowe konkursy. Znacie to? "Za ileś tam lajków/napisanie durnego zdania para butów znanej marki/tablet/telefon" Cytując klasyka: BYZYDURA!. Nikt nie da Wam nic za darmo. Nie wierzcie w to, że jakaś obca osoba z Internetu podaruje Wam rzecz wartą kilkaset, albo nawet kilka tysięcy złotych. Nawet w tak skretyniałym świecie jak nasz nie ma aż tak głupich ludzi. Kilkaset, albo i kilka tysięcy to ona co najwyżej zarobi, kiedy przyjdzie jej sprzedać Wasze konto. Przeprowadźcie eksperyment: zamiast lajka czy wymaganego komentarza zapytajcie autora o jedną, jedyną rzecz: "Czy to nie jest przypadkiem farma lajków?" Gwarantuję Wam, że komentarz zostanie usunięty w ciągu pięciu minut. Cwaniaczki nie lubią siania niepokoju, bo jeszcze ktoś sprawdzi w sieci o co chodzi z tą farmą, powie innym i z przedsięwzięcia figa z makiem. Lepiej więc takiego niepokojącego wpisu się pozbyć. 
Co możecie z takimi podejrzanymi miejscami robić? Zgłaszać ich istnienie obsłudze portalu. A najlepiej po prostu z nich NIE KORZYSTAĆ. 
Tyle na dziś. A o czym jutro? Jutro zajmiemy się anatomią współczesnej reklamy. Tej, która przykuwa uwagę, ale i tej, która wkur... no... powoduje wzrost poziomu niezadowolenia u odbiorców :) Skupimy się na zbadaniu poziomu obrzydliwości, kretynizmów i niedorzeczności. Jeśli więc denerwuje Was proponowany sposób jedzenia pewnych ciasteczek, albo szlag jasny Was trafia, kiedy w trakcie spożywania drugiego dania widzicie reklamę środka na krwawiące dziąsła - zapraszam :) 

czwartek, 24 stycznia 2013

Po drugie: "Hej wesele" czyli tego kawałka na imprezach nie gramy.

Ostatnio na pewnym forum fotograficznym wywiązała się dyskusja. Dyskusja dość ciekawa. Otóż fotograf na życzenie młodej pary sporządził prezentację złożoną ze zdjęć i podkładu muzycznego. Sęk w tym, że jako podkład posłużył kawałek "Unfaithful" Rihanny. Utwór wmontowany był akurat w moment, w którym młodzi składali przysięgę. Fajne dopasowanie, nieprawdaż? Fakt, nie każdy musi znać angielski. Nie każdy też zagłębia się w teksty puszczanych piosenek. Stąd właśnie pomysł na tę notkę. Myśl przewodnia: "tego radzimy nie grać". A nuż na sali znajdzie się ktoś, kto język Szekspira zna doskonale, albo po prostu po paru głębszych lubi sobie przeanalizować tekst i pomyśleć "kurde... co oni grają?" :) Tekst ten należy rzecz jasna traktować z mocnym przymrużeniem oka. Jeśli jednak macie zamiar puścić któryś z poniżej wymienionych kawałków, a wiecie, że na sali będzie polonista lub filolog angielski, mam dla Was pewną radę: wcześniej go upijcie. :) Tak więc jedziemy:

1) Wspomniany "Unfaithfull". Kawałek spokojny, balladowy. Tyle, że opowiada o niewierności. Dziewczyna w refrenie stwierdza, że nie chce więcej już zdradzać, bo widzi jak bardzo rani mężczyznę, którego kocha. Nie chce zabierać mu życia, bo czuje się jak morderca. Piosenka o zdradzie na sam początek związku? Nie brzmi...

2) Boys i "Jesteś szalona". Hicior wesel. Wszyscy się bawią i cytując lidera orkiestry "pokazują jak są szaleni". Piosenka często dedykowana pannie młodej. Wystarczy się jednak zagłębić nie w refren, a w zwrotki, aby stwierdzić, że osoba, o której opowiada podmiot liryczny to dziewczyna bawiąca się uczuciami. Tłumacząc z polskiego na nasze - chłopak się starał, mówił dziewczynie, że ją kocha, a ta zwyczajnie go wyśmiała i odeszła. Prościej: zrobiła go w trąbę.

3) Taniec-przytulaniec "Nie płacz Ewka" grupy Perfect. Dedykowany "na pocieszenie" Wolny, spokojny kawałek. Wolny i spokojny, jak przystało na... list samobójcy. Autor żegna się ze wszystkimi, opowiada o tym, że nie zdąży pozałatwiać swoich spraw, bo odchodzi do lepszego świata. Dzięki wielkie za takie pocieszanie.

4) 2+1 i "Windą do nieba". Na Boga! Nie puszczajcie tego! Refren może i ładny, ale całość... Utwór opowiada o dziewczynie, która idzie do ślubu z przymusu. Tekst to jej żale, bo za mąż wychodzi z rozsądku, ale kocha kogoś zupełnie innego. "Wciskanie złotego krążka na rękę" i "tłum gości", który "coś fałszywie odśpiewa" to wyjątkowo wyraźne znaki, że dziewczyna bierze ślub bo musi i uszczęśliwiona raczej nie jest. W zwrotkach pada nawet stwierdzenie "ja go nie kocham". Kogo? Ano narzeczonego, z którym podmiot liryczny bierze ślub.

5) Często dedykowane z okazji urodzin "Happy birthday" Flipsyde. Dedykowane, bo padają tam słowa "happy birthday". A reszta? Reszta to list pisany prawdopodobnie przez ojca do zmarłego (najpewniej zabitego) dziecka. Kawałek nie tylko smutny, a wręcz tragiczny.

6) Ostatnio słyszałem w którejś rozgłośni jeszcze ciekawszą dedykację z okazji urodzin. "Plus i minus" składu Kaliber 44. Dlaczego ten kawałek? "Bo moja szalona psiapsióła ma problem. Bo ten... bo ona kocha dwóch chłopaków. I w każdym widzi jakieś plusy i minusy, nie?" DJ to puścił. Tak. Facet puścił jako dedykację kawałek o dylemacie podmiotu lirycznego, który zastanawia się czy zaraził się HIV, czy nie. I czeka na wyniki badania. "Plus to oznacza dla mnie śmierć!". Proste - wynik dodatni oznacza zakażenie.

Tyle na dziś. A o czym jutro? Jutrzejsza notatka będzie dotyczyła dość poważnej sprawy - oszustw na popularnym portalu społecznościowym, zwanym przez niektórych mordoksiążką :) Ci, którzy domyślają się w czym rzecz, czytać nie muszą, jednak polecam ten tekst szczególnie tym, którzy lajkują wszystko jak leci. Jeśli nie chcesz być produktem, przeczytaj. I najlepiej przekaż dalej.

środa, 23 stycznia 2013

Po pierwsze: bo kiedyś panie to było kiedyś, a tera je tera.

Skąd pomysł na ten pierwszy, debiutancki wpis? Z obserwacji. Skąd obserwacja? Z życia. Dziś rano Arkadiusz ujrzał taki oto obrazek: idzie sobie grupka dzieciaków. Przedział wiekowy 8-11. Wśród nich dwoje, na oko po 10 lat. Objęci. Wyraźnie sugerujący reszcie, że są parą, o czym świadczyły krótkie przystanki na... pocałunki. Nie, nie jakieś tam cmoknięcie w policzek, ale regularne, "dorosłe" pocałunki. Myśl, która w tym momencie przebiegła przez mój rozczochrany łeb godna była raczej seniora, niż młodego mężczyzny: "Przecież ja w ich wieku...". Tak... młoda część społeczeństwa nam dojrzewa. Szybko dojrzewa. Jakoś tak... za szybko. Czytuję fora, udzielam się na nich, rozmawiam ze znajomymi "in real". W wielu tematach tych rozmów pojawia się jakaś nostalgia, tęsknota za "naszymi czasami" - że niby były lepsze, ciekawsze, normalniejsze. Prawdę mówiąc zawsze zajmowałem raczej neutralne stanowisko. Uważałem, że dla każdego pokolenia jego czasy są tymi właściwymi. Tymi, które będzie pamiętało jako "lepsze". Od niedawna zauważam jednak, że dziś wszystko się miesza, przyspiesza i faktycznie powypadało ze swoich przegródek. Tylko czy to przypadkiem nie pociąga za sobą konsekwencji? Pociąga. Można to porównać do działania dopalacza w samolocie myśliwskim - z jednej strony "kop" powodujący, że silnik osiąga 150% mocy, ale z drugiej dwukrotne zużycie paliwa. Coś za coś. Dlatego piloci używają dopalania z rozwagą. W końcu paliwa może zabraknąć akurat wtedy, kiedy będzie ono niezbędne. Współczesne dzieciaki przesunęły manetkę ciągu do oporu, za nimi "marchewa" afterburnera, a przed nimi wskaźniki paliwa lecące na łeb, na szyję. Zanim dzieciaki dotrą do miejsca docelowego - czyli w tym przypadku do dorosłości - wskaźniki pokażą zero. Wtedy mamy dwa rozwiązania - albo wysiadka, albo mniej lub bardziej kontrolowane szybowanie. Oba niezbyt przyjemne. Tak właśnie się to kończy i nie jest to mit. Ludzie śmieją się z ponurych blogów nastolatek, subkultury emo, dziwią się przypadkami samobójstw wśród coraz młodszych. Ja ani się nie śmieję, ani nie dziwię. To nic innego jak sprzężenie zwrotne powstałe w wyniku dotychczasowego stylu życia. Ten "lot na dopalaczu" kiedyś się kończy i pozostaje pustka. W wieku 18-19 lat zamiast pozytywnego wejścia w dorosłość mamy w niektórych przypadkach totalne wypalenie, brak chęci do życia i ruiny emocjonalne. Tak więc społeczeństwo nie tylko szybko dojrzewa, ale niemal ekspresowo się starzeje, oczywiście od strony psychiki.

Dość mocny temat jak na początek. Tyle jednak dziś. Jutro będzie i śmieszno, i straszno zarazem. Czyli notatka o tym, czemu lepiej unikać zapraszania na wesele lingwistów, a jeśli już to się zdarzy - czemu nie puszczać określonych kawałków? :)