wtorek, 9 grudnia 2014

Jestę alternatywny, czyly fejsbók jezd gópi (?)

Serwisy społecznościowe właściwie od początku swojego istnienia budziły kontrowersje. Wiele mądrych głów z zakresu psychologii oraz socjologii zastanawiało się, co właściwie przyciąga ludzi do takich miejsc w Internecie. Jedni twierdzili, że to naturalne - człowiek jest zwierzęciem stadnym, więc dąży do socjalizacji. Drudzy z kolei stwierdzali, że popularność portali społecznościowych to znak czasów, a więc moda na powszechny ekshibicjonizm. Byli tacy, którzy od razu stawali się fanami takich miejsc, są w końcu i tacy, którzy za żadne skarby świata nie chcą mieć tam konta. Mój dzisiejszy wpis skupi się właśnie na tych ostatnich. Chciałbym skupić się na argumentach podnoszonych przez przeciwników "społecznościówek", przeanalizować je i... po raz kolejny stać się advocatus diavoli, a więc spróbować je obalić. Zanim jednak to zrobię, przedstawię swoje stanowisko. A będzie ono zawierało się w jednym, jedynym zdaniu: "Nie ma rzeczy złych, są tylko rzeczy niewłaściwie wykorzystane". Poniższe opinie dotyczą w głównej mierze najpopularniejszego social medium, a więc Facebooka, jednak argumenty stosowane są przeciwko innym, mniej popularnym serwisom.

1) "Nie lubię portali społecznościowych, bo ludzie wrzucają tam idiotyczne treści i uprawiają psychiczny, a często i fizyczny ekshibicjonizm"

Zauważ drogi przeciwniku, że zasada działania większości serwisów społecznościowych opiera się na przeniesieniu w świat wirtualny powiązań ze świata realnego. Mówiąc wprost - to nie serwis sam z siebie generuje treść, generują go jego użytkownicy. Zawartość, jaką Ty oglądasz, jest tworzona przez... Twoich znajomych, rodzinę i przyjaciół. Konto na FB posiadam od kilku dobrych lat. Ani razu nie spotkałem się z treściami, o których wspomina ten argument. Nie widziałem gołej dupy koleżanki, nie zauważyłem, aby ktoś z mojej rodziny rzygał pod stół na imprezie, podobnie żaden kolega, kuzyn, kuzynka czy ktokolwiek z moich znajomych nie pozował też przy nowym samochodzie z miną "co hołoto? A wy nadal pełnoletnią Corsą 1.2 w gazie?". Dziwne, nieprawdaż? Ano wcale nie dziwne. Może ja po prostu mam normalną rodzinę, znajomych i przyjaciół? Jeśli Ty drogi przeciwniku obawiasz się, że zobaczysz coś takiego, nie mów że to np. Facebook jest zły. Uświadom sobie, że coś nie tak jest z ludźmi, których znasz. To oni mają kompleksy, to oni cierpią na brak atencji i to oni będą taką treść umieszczać. Nie są tacy na co dzień, a na FB wstępuje w nich diabeł? Nic w nikogo nie wstępuje - albo słabo ich znasz, albo zbytnio idealizujesz.

2) "Portale społecznościowe to złodzieje czasu! Ludzie od nich się uzależniają i zamiast robić coś kreatywnego, przesiadują tam godzinami"

Człowiek to takie dziwne stworzenie, które jest w stanie uzależnić się od WSZYSTKIEGO. Uzależnia alkohol, robią to narkotyki, seks, internet, szybka jazda, jedzenie... Mógłbym wymieniać do jutra. Nie oznacza to jednak, że sam fakt istnienia tych rzeczy to zło wcielone. Czy fakt istnienia alkoholu powoduje, że każdy stanie się alkoholikiem? Nie. Czy to, że na czarnym rynku znajdziemy dowolny narkotyk, powoduje że staniemy się ćpunami? Nie. Czy w końcu fakt, że społecznościówki istnieją, powoduje że każdy internauta wcześniej czy później uzależni się od nich? Oczywiście, że nie. Aby wystąpiło uzależnienie od czegokolwiek, potrzeba wielu nakładających się na siebie czynników. Czynników, które działają zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz uzależnionego. W grę mogą wchodzić również zaburzenia osobowości, a to kolejna iskra na proch nałogu. Paracelsus napisał, że wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną - to dawka czyni truciznę. Ale dawkę ustalamy MY. Samo istnienie dawkowanej substancji nie jest powodem uzależnień.

3) Portale społecznościowe zniszczyły niejednemu życie.

Po raz kolejny argument, który niejako nadaje cechy ludzkie programowi. Bo czym innym jest taki FB jeśli nie aplikacją internetową, serwisem budowanym przez ludzi i obsługiwanym przez ludzi? Skoro portal społecznościowy zniszczył komuś życie, to jeśli ktoś ulegnie śmiertelnemu wypadkowi na drodze, czemu do więzienia trafia kierowca? Przecież to samochód bezpośrednio uderzył i zabił. Ano dlatego zapuszkowano kierowcę, bo samochód jest jedynie bezwolną maszyną. Bez woli kierowcy nie poruszy się ani o centymetr, również nikogo nie zabije. Identycznie jest z FB - to tylko bezwolny serwis. Jeśli kogoś przy jego pomocy oczerniono czy skompromitowano, to zrobiono to tylko i wyłącznie przy jego pomocy. Ale zrobili to ludzie, wrogowie danej osoby. Ktoś powie, że gdyby ofiara i sprawcy nie mieliby tam konta, do sprawy by nie doszło. Oczywiście, że by doszło. Tyle, że w inny sposób. Popatrzymy - aby komuś zaszkodzić, wcale nie potrzeba portali społecznościowych. Wystarczy to, co mamy w siebie "fabrycznie wbudowane" - mózg i usta. To wystarczy, aby np. rozpuścić plotkę, postawić kogoś w złym świetle, a idąc tą drogą - zniszczyć lub uprzykrzyć mu życie. Jeśli komuś bardzo zależy, aby trafić w swoją ofiarę, zrobi to bardzo skutecznie, nie dotykając nawet małym palcem nie tylko klawiatury komputera, ale jakiegokolwiek urządzenia elektronicznego.
Podobnie z innymi przejawami rzekomego złego wpływu takich portali. Ot, choćby zdrady. Prosta historia - było sobie małżeństwo, on albo ona założyli konto na "społecznościówce", odzyskali kontakt ze swoją starą miłością sprzed lat, BUCH! Zdrada! Kto winny? Nie on, bo przespał się z tą kobietą. Nie ona, bo poszła do łóżka z tym gościem. Winny portal społecznościowy! W kajdany i pod sąd... Pytanie, czy do zdrady doszło by, gdyby nie FB? Oczywiście. Zdrada to głębszy problem z punktu widzenia psychologii, nie będziemy go w tym momencie rozbierać na czynniki pierwsze (może kiedyś poświęcę temu wpis i coś tam sobie rozbierzemy :) ), jednak po raz kolejny wina leży po stronie człowieka i jego psychiki. Serwis to tylko narzędzie do wykonania tego, co jeden wykona bez problemu, drugi zaś nie wykona wcale. Zwalając winę na portal, musimy także zgodzić się z argumentacją, że każda gospodyni domowa to potencjalna morderczyni, w końcu w każdej kuchni ma do dyspozycji przynajmniej kilka porządnych noży.

4) Portale społecznościowe niszczą kontakty międzyludzkie. Rozmowa online to nie to samo, co rozmowa na żywo. Ludzie wolą rozmawiać przez sieć, niż robić to w "realu".

Problem tak stary, jak komunikacja na odległość. Podobnie mówiono o liście, bo historia zna przykłady ludzi, którzy wysyłali ich przez całe życie tysiące, przy czym często ich odbiorcę na żywo widzieli zaledwie kilka razy w życiu, to samo mówiono też o telefonie. Nikomu nie jest przecież obcy widok znany choćby z filmów, często i z życia - nastolatka "wisząca na słuchawce" i rozmawiająca z przyjaciółką o totalnych pierdołach. Grzmiano w ten sposób także o mailu. Teraz dostają po głowie portale społecznościowe. A jednak te kontakty nie umarły, ludzie nadal spotykają się na żywo, rozmawiają na żywo, ba! Nawet łączą się w pary, zakładają rodziny, mają dzieci... Pamiętajmy, że rozmowa online i rozmowa w cztery oczy to dwa zupełnie różne typy komunikacji z charakterystycznymi dla siebie cechami. Rozmawiając w cztery oczy bardzo często ciężko jest się zupełnie otworzyć przed kimś, choćby znało się go latami. Jednocześnie rozmawiając online ciężko ukazać jest określone emocje. Są tematy, które można poruszyć online, są i takie, których poruszyć w ten sposób się nie da. Podobnie jak podczas rozmowy "in real". Żaden z tych typów rozmów nie jest lepszy od drugiego, dopóki rozmówcy godzą się na określoną formę i są z niej zadowoleni.

Powyżej przedstawiłem cztery, najczęściej spotykane argumenty. Zgadzacie się z nimi? Nie? Zapraszam do dyskusji i komentowania. A wpis będzie dostępny tradycyjnie również w Świątyni Zła i Głupoty - na Facebooku :)