poniedziałek, 13 lipca 2015

Wioskowy Głupek v.2.0, czyli rodowód hejtera.

Jakiś czas temu polską sieć obiegła informacja o tym, że pewien nastolatek z Bieżunia (woj. mazowieckie) popełnił samobójstwo. Według doniesień, miał on dokonać tego czynu pod wpływem fali hejtu skierowanej przeciwko niemu. Fali, która nie ustała nawet po jego tragicznej śmierci, ba! Przybrała nawet na sile. Ledwie sprawa przycichła, pojawił się kolejny przypadek - umiera 26-letnia blogerka. Śmierć z przyczyn naturalnych, sprawa bardzo przykra, bo zawsze przykro się robi, kiedy okazuje się, że Wielka Anorektyczka upomniała się o kolejne młode istnienie. I znów - portale społecznościowe zalewa fala nienawiści przeciwko tej dziewczynie. Chwila zastanowienia - co do jasnej cholery się dzieje? Kim są ludzie, którzy potrafią cieszyć się cudzą śmiercią? Kim są ludzie, którzy tej śmierci życzą i właściwie swoje życzenie zamieniają w czyn? O tym właśnie będzie dzisiejszy post.

Trucizna podawana domózgowo

Jeśli ktoś czyta mojego bloga, może zauważyć, że dość często walczę tu z mitem "lepszości" dawnych czasów. Uważam, że pewne zjawiska występowały, występują i występować będą. Zmieniają się jedynie formy i narzędzia, jednak "rdzeń" zawsze pozostaje niezmieniony. Nie inaczej jest z nienawiścią, bo ona istniała jak świat światem i - czy tego chcemy, czy nie - istnieć będzie. Problem polega na tym, że skrajna nienawiść dotyka coraz młodszych ludzi i dotyka ich zarówno ze strony czynnej (są sprawcami) jak i biernej (są ofiarami). Czy jest to nowość? Po głębszym zastanowieniu się można stwierdzić, że... nie.
Jak wiemy z historii, praktycznie każdy system totalitarny, mówiąc współczesnym językiem, stawiał na rozwój młodzieży. Komuniści mieli służbę pionierską, naziści - Hitlerjugend, faszyści - ONB. Młode umysły najłatwiej przecież nasycić ideą, a dzięki temu wychować dorosłych głosicieli tej idei. Nośnikami była propaganda - książki, ulotki, przemówienia, cała otoczka związana z wciskaniem przekonania, że to co robimy jest słuszne. Dziś co prawda, żyjemy w kraju (teoretycznie - praktyka jest zupełnie inna) wolnym od jakichś skrajnych ideologii, młodzież nadal jednak posiada to, co posiadała od zawsze - plastyczne i chłonne umysły. I tak samo jak kiedyś, dziś bardzo łatwo sprzedać młodym ludziom ideę, choćby była to idea najgłupsza.
Jak? W bardzo prosty sposób - przez Internet. Prosto do młodych mózgów, gotowych na przyjęcie wszystkiego, pozbawionych naturalnych, wynikających z dojrzałości filtrów niedorzeczności oraz chętnych na to, na co chętna jest większość dojrzewających umysłów - na poczucie przynależności do grupy. Inna sprawa, jeśli sprzedawane w ten sposób poglądy mają chociaż w teorii jakiś sens (np. poglądy polityczne) - z niektórymi zgodzić się nie sposób, ale jeśli jakiś polityk obiecuje utopię, to stara się przynajmniej nadać swojej wypowiedzi pozory sensu, na zasadzie "trzeba zrobić to, to i tamto, a będzie tak i tak". Jedni to połkną, inni nie, ale generalnie trzyma się to kupy. Gorzej, jeśli w umysły pompowana jest totalna i szkodliwa bzdura, wzięta z d...alekich zakątków kosmosu. Pompowana przez... Wioskowego Głupka w najnowszej dostępnej wersji użytkowej.

Wioskowy Głupek v. 2.0

W dawnych czasach w większości wsi obok proboszcza, sołtysa i bogatego ziemianina istniała inna ważna funkcja - wioskowego głupka. Kim był ów człowiek? Ano takim sobie wesołkiem, co to do roboty w polu niedzielne ubranie założył, klepisko w izbie rozkopał, co by skarbów pod chałupą szukać, a jak mu w karczmie gorzałki dali, to i dziewuchom kiecki podrywał, piejąc ze śmiechu i po udach się klepiąc, na obrazę niebiosom i na wstyd srogi ludziom. Kiedy wioskowy głupek miał gorszy humor, to i uważać trza było, bo w rowie z gołą dupą siadywał, naród krześcijański słowem ohydnym znieważał, do studni sąsiadowi napaskudził, a i kamień z przyzby porwać mógł i szyby przez ślkarza miastowego wstawiane za grosz niemały, pobić na kawałki. Jeśli taki delikwent przesadził, ówczesne rozwiązanie było proste - kowal wraz z grupką krzepkich chłopów wprowadzał tłumaczenie ręczne, czyli mówiąc krótko dawał w pysk, ale niezbyt mocno, bo i tak każdy zdawał sobie sprawę, że choć on szkodnik, to swój. Czasem, kiedy go pod karczmą pytali "Wacuś, chodź ino tu i powiedz, jak byś babę miał, take jak trza, ale o! Długie paluchy by miała, jak karczmarzowa Marynia, to chciałbyś take babe?" odpowiadał "Łoj co bym miał nie chcieć? Ino takich nie lubię, co paluchy długie mają, to bym ją w komorze zamykał i batem przez plecy raz i drugi, jak sołtys kobyłe, bo ja bym wtedy był wielki pan! I kobyłke bym miał, i kapelusz..." Ot, powiedział głupi głupotę i ta głupota zostawała w jego otoczeniu, bo taki gość rzadko kiedy opuszczał miejsce swojego zamieszkania, tak więc nie miał zbyt wielu szans, aby spotkać podobnych sobie, ani aby podzielić się z szerszym audytorium swoimi zwichrowanymi poglądami.
Czasy się zmieniły. Do wsi takie śnury pociągnęli, jaśnie pan jenzinier mówili, że w nich jakowyś prund, co to niby chłopa ubić może, ale i maszyną rucha jako żywą, a i w chałupie jasno jak w południe, choć północek. Dziwy panie! Mijały lata, świat się zmieniał, ale instytucja wioskowego głupka pozostała. Zmieniła się nawet nazwa, bo głupek zamieszkał w mieście, kupił sobie komputer, zainstalował łącze internetowe... Z pozoru normalny gość, ale... "gen głupoty" po poprzednikach wreszcie doszedł do głosu. Obudził się taki któregoś dnia, dowiedział się o czyjejś śmierci, w odmętach swojego pustego łba uznał to za śmieszne. Kiedy jego pradziad śmiał się na pogrzebie sąsiadki i pod karczmą gadał o obijaniu batem dziewuch z długimi palcami, każdy pokazał kółko obok głowy lub załamał ręce. A dziś? Dziś wystarczy napisać i... czekać na reakcję internetowych wioskowo-miejskich głupków. Odpowiedzą na pewno. Pomogą w powielaniu idiotycznego zachowania, uznając je za wyjątkowo zabawne i jednocząc się z pomysłodawcą. Do nich dołączy dzieciarnia, która dawniej za wioskowym głupkiem podążała grupą i dla śmiechu będzie popierała i rozpowszechniała idiotyzmy dalej. Efekt znamy wszyscy - nawet skrajnie inteligentna jednostka nie ma szans z grupą atakujących idiotów. Istnieje w łacinie takie powiedzenie - "nec Hercules contra plures". Po naszemu - "i Herkules dupa, kiedy ludzi kupa".

"A gdzie byli rodzice?"

Wiemy już kto nakręca internetowy hejt - liczba ludzi go tworzących tak naprawdę jest niewielka. To właśnie te "wioskowe głupki" - kiedyś bzdurzące pod karczmą, dziś online. Jednak ich praca przy sianiu zwykłej nienawiści skończyłaby się fiaskiem, gdyby nie rozpowszechniający ją dalej. Kto to jest? Ano banda dzieciaków i - delikatnie mówiąc - średnio rozgarniętej młodzieży. Od dawnych czasów właściwie niewiele się zmieniło. Tak jak za Wacusiem-głupkiem podążała grupka roześmianych dzieciaków, tak i dziś Wacuś_łysy_88 znajdzie spore grono fanów. Fanów, którzy być może w głębi ducha nie popierają jego wizji, ale skoro "dzieje się", to dla rozrywki można do tego dołączyć. Tyle, że kiedy "analogowy" Wacuś przesadzał i zachowanie śmieszne zmieniało się w gorszące czy niebezpieczne, mądrzy rodzice zwyczajnie zaczynali izolować swoje dzieci od takiego typa. Z Wacusiem cyfrowym jest ten problem, że nie zawsze można. Choć, rzecz jasna da się i wcale nie jest to takie trudne.
Pytanie o to, gdzie byli rodzice, kiedy powstawały komentarze skierowane przeciwko nastolatkowi czy zmarłej blogerce, pojawiało się wyjątkowo często. A ja znam na nie odpowiedź. Rodzice byli... w drugim pokoju. Po raz kolejny powtórzę, że ani temu chłopakowi, ani rodzinie nieżyjącej blogerki, ani nikomu innemu, kto poniósł szkody przez sieciowy hejt, nie zaszkodził internet. Zaszkodzili wyłącznie fizyczni ludzie, którzy posłużyli się siecią jako narzędziem. Ludzie, którzy przez nikogo nie kontrolowani wylewali wiadra pomyj w stronę niewinnych ludzi. W większości właśnie dzieciarnia, inspirowana głosem być może starszych, ale na pewno głupszych. Tradycyjnie zabrakło więc kontroli rodziców. I - tradycyjnie - cholernie mnie to dziwi. Żyjemy w XXI wieku. Internauta to już dawno nie jest pryszczaty komputerowy nerd w okularach jak denka od flaszek i we flanelowej koszuli w kratę, a zwyczajny człowiek. Internauta to przeciętny człowiek, który nie musi już zaglądać "pod maskę" systemu informatycznego, aby zeń korzystać sprawnie - jest zwyczajnym użytkownikiem. Internauci to... w ogromnej ilości przypadków rodzice dzieciaków siejących hejt, ba! Ludzie, którzy być może byli pierwszymi trollami w polskim usenecie i na powstających w ich czasach forach. To niejednokrotnie "budowniczowie" miejsc w sieci, które dziś wszyscy znają. Nie rozumiem więc, czemu marginalizują internet jako miejsce, gdzie ich dzieciak może narobić sobie i komuś problemów? Przecież doskonale wiedzą, jakie zagrożenia on niesie. Może wystarczy z dzieckiem... uwaga, uwaga, bo jedzie rolwaga - POGADAĆ? Nie, nie według nowoczesnych podręczników znanych i uznanych psychologów zza wielkiej kałuży, nie według rad oświeconych, anonimowych mamuś z przeróżnych dziwnych forów, nie z myślą w głowie "mam dziecko, ale w sumie nie mam pojęcia jak je obsługiwać", a po ludzku, po rodzicielsku, normalnie. Rozmawiać to nie tylko mówić. To także słuchać. Choćby po to, aby wychwycić określenia charakterystyczne dla niektórych miejsc w sieci, które dla dziecka nie są odpowiednie. Jeśli się ich nie rozumie (nic w tym dziwnego - sieciowa mowa zmienia się jak w kalejdoskopie - kilka lat dla języka internetu to jak dla języka literackiego cała wielka epoka), to sprawdzić. Wujek G. nie gryzie. Słuchać też po to, aby usłyszeć wołanie o pomoc, bo jeśli dziecko nie jest sprawcą sieciowej przemocy, zawsze może być jej ofiarą. Ale przede wszystkim uświadamiać dziecko, że sieć nie jest miejscem anonimowym, każde wykroczenie czy przestępstwo w niej popełnione naprawdę nie jest trudne do wykrycia, a sprawca do ustalenia. Wszystko zależy wyłącznie od woli tych, którym mogłoby na tym zależeć. Być może taka rozmowa i odpowiedni nadzór doprowadzi do tego, że za kolejnym wioskowym przygłupem nie pójdą tłumy i nie stanie się kolejna tragedia.