wtorek, 27 października 2015

Samobójstwo czyli sznur nasz powszedni

Zdaję sobie sprawę z tego, że temat, który dziś poruszę, nie jest tematem prostym. Zdaję sobie sprawę także z tego, że o zjawisku społecznym, jakim jest samobójstwo napisano tysiące rozpraw, przeprowadzono tysiące analiz, wykonano tysiące badań. A jednak - temat targnięcia się na własne życie nadal stanowi wielką, mroczną zagadkę i jest swoistym tabu. W postrzeganiu społeczeństwa z jednej strony "tak nie wypada umrzeć", ale z drugiej strony są surowe, policyjne statystki - według danych Komendy Głównej Policji w roku 2013 życie odebrało sobie 6101 osób, a w roku 2014 ofiar samobójstw było już 6165. Nieznane są jeszcze statystyki na rok bieżący, ale obraz, który wyłania się z dotychczasowych notowań jest dość jasny - występuje tendencja wzrostowa. Od roku 1991 (początek prowadzenia statystyk już policyjnych, nie milicyjnych) to właśnie w latach 2013-2014 po raz pierwszy liczba samobójstw przekroczyła sześć tysięcy skutecznych (zakończonych zgonem) targnięć się na życie. Nie ukrywajmy, coś się dzieje. Ale co?
Nie jestem psychologiem, socjologiem, lekarzem psychiatrą. Nie napiszę więc "jak jest", napiszę raczej "jak wydaje mi się, że jest". Obserwuję otoczenie i właśnie nie z naukowych badań, a z takich codziennych obserwacji będzie wynikała treść tego wpisu. Czemu więc my, jako społeczeństwo, się zabijamy?

1) Bo jesteśmy sami.

Bo można być samym, będąc jednocześnie otoczonym tłumem ludzi. To paradoks współczesności, która jednocześnie skraca i wydłuża dystans pomiędzy ludźmi. Skraca go dzięki rozwojowi takich dziedzin jak telekomunikacja (powszechny dostęp do Internetu), transport (upowszechnienie transportu samochodowego czy lotniczego), ale wydłuża poprzez brak czasu. Brak czasu nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla innych. Odkładamy tych innych "na później", na "jutro", na "kiedyś". Możemy przecież w każdej chwili wyciągnąć telefon, usiąść przed komputerem i porozmawiać z drugą osobą. Możemy także wsiąść do samochodu i tę osobę odwiedzić osobiście. A jednak brakuje czasu. Zegarek z pomocnika przekształcił się w surowego nadzorcę. Ta sama od setek lat doba staje się zbyt krótka z jej dwudziestoma czterema godzinami. Dotyczy to wielu osób - i nas, i "tych drugich" o których zapominamy. Wszyscy gdzieś zasuwamy. Sami. Każdy swoim korytarzem, ale każdy z tych korytarzy oddzielony jest grubą ścianą. Nawet nie usłyszymy, kiedy ktoś za tą ścianą nie wytrzyma tempa i wyrzuci z siebie ostatni oddech. On w swoim biegu nie usłyszy też nas.

2) Bo patrzymy przez pryzmat siebie samego. 

Współczesność umieściła człowieka w centrum wszechświata. Jego własnego wszechświata. Dla wielu ludzi spojrzenie na czyjąś sprawę oczami drugiej osoby jest nie do pomyślenia. Ci, którzy uwierzyli we własną doskonałość i niezniszczalność nie są w stanie opuścić tego (często iluzorycznego) kokonu. Strach przed opuszczeniem tej narcystycznej strefy jest tak silny, że społeczeństwo powoli (ale bardzo skutecznie) zaczyna postrzegać empatię jako słabość. Orbitowanie wokół własnej zajebistości "przeprogramowuje" system wartości, budzi niechęć, a nawet jawną wrogość do jakichkolwiek słabości. Jaki jest tego efekt? Podwójnie szkodliwy. Po pierwsze powoduje zamknięcie się na innych i usprawiedliwianie swojej bezczynności w bardzo "tani" sposób - "skoro JA mogłem, czemu ON/ONA nie może? Przecież to takie PROSTE!". To nic innego, jak założenie, że... druga osoba jest taka sama jak my. A nie jest. I nigdy nie będzie. Smutne jest to, że właśnie w XXI wieku, w czasach, w których potrafimy zauważyć, że substancja X od substancji Y różni się budową na poziomie atomowym (i głębiej), nadal należy tłumaczyć, że człowiek różni się od człowieka. Zachwycamy się tymi atomami, tworzymy rozbudowane teorie, bo przecież skoro cząsteczka X zawiera tyle i tyle atomów tego i tamtego, a w cząsteczce Y jest inaczej, to musiały zadziałać jakieś zmienne. Jakie? Dlaczego? Jakaż to wspaniała różnorodność! A potem odrywamy oko od mikroskopu elektronowego, notatek, wyników badań i wymagamy, aby druga osoba była taka sama jak my. Chrzanić zmienne, które ukształtowały tę osobę. Ma być nami.
Po drugie, przekonanie o własnej doskonałości w każdej chwili może zostać zburzone, a jego utrata jest bardzo bolesna. Zdrowa samoocena polega na tym, na czym polega wszystko, co zdrowe - na umiarkowaniu i nie popadaniu w skrajności. Nie chodzi o to, aby rozdzierać szaty i rozpamiętywać porażki, ale także i nie o to, aby żyć w przekonaniu, że jest się jakimś niezniszczalnym i doskonałym nadczłowiekiem. Tylko takie podejście może uchronić przed drastycznym i mocno wpływającym na psychikę wytrąceniem z tego prywatnego wszechświata. A takie właśnie wytrącenie może zakończyć się depresją, a co za tym idzie - samobójstwem/próbą samobójczą.

3) Bo wyrzucamy, nie naprawiamy.

Obecna rzeczywistość zakłada totalną jednorazowość wszystkich jej elementów. Jednorazowy sprzęt elektroniczny, jednorazowe opakowania i sztućce, jednorazowe także wszelkie relacje międzyludzkie - przyjaźnie, związki, miłości, często niestety także małżeństwa czy układy rodzinne. Jesteśmy zewsząd przekonywani, że zasoby, które nas otaczają są nieskończone, więc jeśli coś się wyczerpie, przestanie funkcjonować, zawsze istnieje możliwość wymiany na lepsze i nowsze. Nie da się więc nie zauważyć, że coraz częściej połączenia pomiędzy ludźmi tak właśnie są traktowane - jednorazowo.
Oduczamy się wybaczać i przepraszać, bo wybaczenie i przeprosiny to forma naprawy. A naprawiać dziś zwyczajnie nie wypada. Ba! Czasem nawet uznaje się to za słabość. No bo skoro wybaczasz, to co? Boisz się, że stracisz tego człowieka i drugiego takiego nie znajdziesz? Ależ znajdziesz - jesteś przecież wspaniały, cudowny, niepowtarzalny. Przepraszasz? Znaczy... poniżasz się? Przyznajesz się do błędu, którego przecież nie popełniłeś? Bo nie popełniłeś, nieprawdaż? To co zrobiłeś da się przecież jakoś wytłumaczyć, usprawiedliwić przed samym sobą. Zapomnij o tym człowieku! Zrobiłeś to, co uznałeś za stosowne. Zapomnij o tym człowieku. A może... boisz się, że go stracisz? Spokojnie - jesteś tak cudowny, tak zajebisty, że na jego miejsce znajdzie się dziesięć kolejnych, jeszcze lepszych osób.
Ta filozofia prowadzi choćby do tego, że stajemy się coraz mniej odporni na wady innych. Zamiast zwyczajnie pogadać z drugą osobą, zapytać, czemu postępuje tak, a nie inaczej, odrzucamy, wymazujemy, kasujemy.
Takie postępowanie prowadzi także do rozpadów więzi, to oczywiste. Ludzie ze zbyt nadmuchanym ego nie potrafią wybaczyć, ludzie ze zbyt nadmuchanym ego nie potrafią także przeprosić. I jak zwykle - to obraca się przeciwko nim. Brak wybaczenia dla człowieka, który żałuje, będzie silnym ciosem. Brak przeprosin od człowieka, który jest ważny, również boli. Wolimy jednak zacisnąć zęby - nie przepraszać, nie wybaczać. To niszczy. I nas, i otoczenie.

4) Bo nie potrafimy rozmawiać.

To trochę nawiązanie do podpunktu pierwszego. Bo często nawet jeśli uda nam się nawiązać z kimś kontakt, to często rozmowa przypomina dwa osobno prowadzone monologi - my słuchamy "bloku słów", potakujemy, a myślami jesteśmy w zupełnie innym miejscu. Kiedy przyjdzie nasza kolej, również atakujemy "blokiem słów", traktując drugą osobę nie jako partnera w dyskusji, a jako... przeciwnika. Bo przecież według wielu dobra rozmowa to taka, gdzie uda się przelicytować drugą osobę ogromem swoich problemów. Tym lepiej, jeśli ta druga osoba poczuje się jeszcze gorzej, bo nie dość, że ośmieliła się nam opowiadać o swoich kłopotach, to niech wie, że nie jest jedyna. Nas też boli, a że cudze to komedia, a moje tragedia...
No właśnie... Nie jest to rozmowa, która niesie ulgę. Pamiętajmy, że jeśli druga osoba otworzyła się przed nami i mówi o tym, co ją boli, to najgorszą rzeczą jest stwierdzenie "skończ się nad sobą użalać". Dla nas to wygodne zdanie, dla tej osoby jest kopnięciem prosto w twarz, wzmocnienie jej w przekonaniu, że nie jest nikim ważnym. Stwierdzenie "skończ się nad sobą użalać" wypowiedziane do osoby, która nam zaufała, jest równoznaczne ze stwierdzeniem "skończ pieprzyć, nie mam zamiaru cię słuchać". Ona nie robi tego dlatego, aby poinformować nas, że ma źle. Często nie chce głaskania po głowie, a zwyczajnie dusi się w sosie własnych domysłów, przekonań, chce świeżego spojrzenia z zewnątrz. Skoro wybrała nas, oznacza to, że zwyczajnie nam ufa. To wyróżnienie, nie kara. Brutalne "zamknięcie" kogoś kto się przed nami otworzył owszem, rozwiąże problem. Nasz. Zapewne już nigdy tej osoby nie usłyszymy w kontekście innym niż oficjalny. I będziemy mieli ten nasz wymarzony święty spokój, w którym nikt się nad sobą nie użala. No... dopóki to nas nie zacznie dusić jakiś problem. Ale wtedy zawsze możemy usłyszeć to samo.
Rozmowa to wspaniałe narzędzie, które jest w stanie zarówno zaszkodzić jak i pomóc. Uczmy się wykorzystywać je tak, aby niosło pomoc. Słuchajmy i nie bójmy się czyjegoś zaufania. Nawet jeśli nie uda nam się pomóc dokładnie tak jak pomóc by należało, to i tak nasze wsparcie może zmienić wiele. Druga osoba nie czuje się zostawiona sama ze sobą.

5) Bo mieć staje wyżej niż być.

Współczesność to czasy skrajnego fetyszyzmu posiadania. Posiadanie powoduje spełnienie, tylko przedmiot daje możliwość czucia się lepszym. Sprawy wewnętrzne, jeśli nie prowadzą do zwiększania zasobów przedmiotów czy środków, uznawane są za zbędne. To właśnie wywołuje pogoń, wyścig szczurów, bieg w nieznane za tym, aby mieć. Pieniądze, sławę, przedmioty. Gromadzić. Za wszelką cenę. Jednoczesne utrzymywanie społeczeństwa w przekonaniu, że jest nieśmiertelne, jeszcze cały ten mechanizm napędza. Nic więc dziwnego, że niektórzy chcą zjechać na pobocze, odpocząć. Często nie dostają na to szansy, spotykają się z ostracyzmem. Jeśli w jakikolwiek sposób wyłamują się z powszechnie przyjętego schematu, mogą zostać "zakrakani". Wynikiem jest lęk. Lęk przed odrzuceniem, stres. A stres przedłużający się przestaje motywować, zaczyna niszczyć.

To tylko pięć możliwych powodów tych niepokojących wzrostów w statystykach samobójstw. Zapewne istnieją także inne - wszystkie w podobnym stopniu ważne. Wierzę, że moi Czytelnicy są ludźmi świadomymi. Rada dla Was - bądźcie czujni. Rozglądajcie się wokół siebie. Wychwytujcie sygnały, wskazujące na to, że ktoś może potrzebować Waszej pomocy. Nie płyńcie z prądem, który wymusza w nas twierdzenie, że obojętność to cnota. Obojętność działa w obie strony - im bardziej dokładamy się do znieczulicy, tym większa szansa, że ona dotknie kiedyś nas. Nie bójmy się drugiego człowieka. On nie gryzie. Naprawdę.