poniedziałek, 30 maja 2016

#wpieniony 03: Kult przedmiotów, kult marek.

"Mieszkanie mi okradli, wiesz? Zginęły dwa komputery, dwie komórki i iPhone!" - usłyszałem pewnego dnia podczas podróży komunikacją miejską poprzez nasz piękny gród. Wiem, nieładnie jest podsłuchiwać, ale akurat w tym przypadku nie było to ciche mamrotanie pod nosem, a dyskusja na tyle głośna, że generowane przez jedną z pań peaki akustyczne powodowały brzęczenie szyb. Szybko przeanalizowałem zestaw danych - "dwie komórki i iPhone, dwie komórki i IPHONE!" Bo to przecież nie komórka. To iPhone. I już.

Duże ilości niepełnowartościowych telefonów na raz. Telefonów. Tylko telefonów.
Czy mnie to zdziwiło? Prawdę mówiąc nie. Internety przyzwyczaiły mnie już do tej semantyki - jest iPhone, potem długo, długo nic, a potem zwyczajne smartfony. Nic nowego. Podziały tego typu były w świecie technologii od zawsze. Wśród fotografów od lat trwa święta wojna pomiędzy kanonierami (użytkownikami sprzętu marki Canon), a nikoniarzami (fanami aparatów Nikon). Nowej mocy nabiera też konflikt pomiędzy graczami konsolowymi i pecetowymi. Tu robi się już mocno niepokojąco, bo fani gamingu na PC nazywają siebie "Pecetową rasą panów". Nie jest więc żadnym novum spina pomiędzy fanami Apple, a użytkownikami innych marek. A ja? A ja stoję z boku i śmieję się w kułak. No bo... ludzie! Ej, naprawdę? Ale bez kitu tak? Naprawdę jesteście w stanie porównać się do pomiotu Adolfa H. czy pisać całe małe prace magisterskie na forach, aby wyjaśnić jak bardzo kochacie daną markę/platformę/system fotograficzny?

Ok, ja rozumiem - spora część tej napinki to żarty. Nie mnie oceniać, co kogo śmieszy. Jednak czy żartem jest pisanie ogromnych objętościowo wypowiedzi, w których przeciwnik wyzywany jest od tępych chujów, biedaków i sugerowane mu jest, że skoro nie stać go na "japko" to nie powinien w ogóle mieć telefonu? Śmieszne jak cholera. Czy śmiesznym jest twierdzenie, że jeśli nie posiadasz sprzętu określonej marki to marny z Ciebie fotograf? Jak powyższe - tarzam się ze śmiechu...
Skoro więc wiemy, że lwia część takich opinii wyrażana jest na poważnie, zastanówmy się, dlaczego tak jest? To znaczy... wiem, że jeśli na moim blogu padają słowa "zastanówmy się", to nastąpi po nich przynajmniej jakaś próba wyjaśnienia omawianej kwestii. Ale nie tym razem. Bo zwyczajnie i po ludzku tego nie ogarniam. Po prostu powiem, czemu dla mnie ta cała walka jest totalnie pozbawiona sensu.

Po pierwsze, powiedzmy sobie wprost - wielkie marki mają w dupie wojenki użytkowników. Nie, drogi fanie "japka" - Jobs nie wstanie z grobu, aby uścisnąć Ci rękę w podziękowaniu za Twoje "oranie biedoty z Androidami", odznaczenia też żadnego nie dostaniesz. Nie, drogi kanonierze, nie przyznają Ci (na wniosek Canona) honorowego pierwszego miejsca na World Press Photo czy innym National Geographic Photo Contest za to, że na jakimś forum zjechałeś głupiego nikonarza jak burą sukę. Dla wielkich marek liczy się ZYSK. Zysk ze sprzedaży produktu. A Ty, drogi użytkowniku dałeś się jak małe dziecko wciągnąć w coś, co koncernom jest na rękę - w bycie darmowym nośnikiem ich REKLAMY. Jesteś taką mobilną powierzchnią reklamową. Piejesz gdzie się da, jaki to ten Twój sprzęt jest cudowny, jakimi to idiotami są "przeciwnicy" używający czegoś innego, a kiedy tylko pojawi się informacja o premierze nowej wersji tego co masz, pakujesz śpiwór, namiot i zestaw racji żywnościowych, bo przecież w kolejce trzeba będzie swoje odstać, a Ty musisz być pierwszy? Gratulacje. Za chwilę wyjdzie przejściówka pomiędzy wersją najnowszą, a jeszcze nowszą. Leć i kupuj. Bo tak Ci każe koncern, bo fejm Ci spadnie, bo staniesz się gorszy. Wolny i niezależny człowieku...

Po drugie, pewnie jako psychofanboj masz pewne obawy, bo oto widzisz gdzieś grupkę dresiarzy, którzy patrzą jak używasz tej swojej zabawki, a w ich oczach widzisz już wczytujący się plik "wpierdol_dziesiona.exe". Zagrożenie jednak mija, a Ty podśmiewasz się z typowego Seby w czapce-wpierdolce i z kołczanem prawilności. Tyle, że widzisz, drogi psychofanboju danej marki... Ty i Seba jesteście owocami jednego drzewa. Wiesz w ogóle, skąd w Polsce wzięła się "subkultura" dresiarzy? Ano dawno, dawno temu, kiedy upadł w naszym kraju komunizm, olbrzymia ilość ludzi zaczęła wyjeżdżać za granicę. Do pracy. Mniej lub bardziej legalnej, ale na pewno bardzo dochodowej. Inni zostali nad Wisłą, zaczęli korzystać z wolności gospodarczej i otwierać biznesy. Spora część z tych ludzi bardzo chciała pokazać "szarej masie", jak to się "tam" dorobili i na jakie rzeczy ich stać. Problem w tym, że dobre jakościowo rzeczy były zbyt skromne. Nie "krzyczały" sobą, jak bardzo są luksusowe. No i co tu robić? Jak pokazać Janinie z szóstego, że "my to jesteśmy teraz KTOŚ!"? Ano... ubrania sportowe z zachodu miały dwie właściwe cechy. Po pierwsze, były z zachodu, po drugie w myśl ówczesnej mody posiadały olbrzymie wręcz nadruki z logo firmy. No i poszło... Co prawda Hans dziwił się trochę, że Janusz idzie do pracy w ubraniu przeznaczonym na siłownię, ale kiedy już Janusz wrócił do kraju, kiedy przeszedł przez osiedle z wielkim napisem "Adidas" na plecach i "Fila" na nogawce, noooo... To było coś! Tak więc, drogi psychofanboju nie śmiej się teraz z Seby. Robisz to samo, tylko w jeszcze bardziej irytujący sposób. Seba przynajmniej nosi tą swoją wpierdolkę i kołczan, ale nie kręci awantur z Matim, że tamten nosi czapkę innej firmy. Tobie zaś nie wystarczy, że masz firmowe. Ty jeszcze musisz mieć poczucie, że dzięki temu jesteś lepszy. Ty potrzebujesz posiąść nie przedmiot, a IDEOLOGIĘ. Otoczkę. I za to płacisz słony szmal. Przedmiot jest gratis. Wolny i niezależny człowieku.

Po trzecie, pisałem już o tym w pierwszej części "Wpienionego" - dziś marka właściwie nie znaczy... nic. Nie kłamię. Jakość wszelkich produktów leci na łeb na szyję, więc tłumaczenie, że "kupiłem drogie, czyli lepsze jakościowo" bywa niestety wyłącznie racjonalizowaniem dużego wydatku. Obecnie elektronika, odzież, obuwie, czy nawet pojazdy znanych marek to nic innego jak masówka. Produkowana na olbrzymią skalę, nastawiona na zapotrzebowanie niezwykle chłonnego rynku. Ma być dużo i szybko. Jako że "dużo i szybko" nie oznacza jednocześnie "dobrze", efekt jest taki, że pojawiają się serie produktów po prostu kiepskich. Niedopracowanych. Z fabrycznymi wadami. Niektóre firmy wprost "jadą" na odcinaniu kuponów od dawnej popularności. Tymczasem każda próba wytknięcia wad na jakimkolwiek forum użytkowników kończy się solidną gównoburzą. Bo przecież "Stary, ale to jest X! To nie może być złe! Fakt, może tu jest jakaś drobna, powtarzam DROBNA wada, ale weź nie marudź, bo to jest doskonała firma!" Co z tego, że ta "drobna wada" w moim przypadku zaowocowała utratą zawartości karty pamięci? Brak strat zawdzięczam wyłącznie nawykowi wykonywania kopii zapasowej po każdej sesji zdjęciowej. Ale gdybym takiego nawyku nie miał, to klient pewnie miałby gdzieś "drobną wadę" i urwał mi głowę przy samym siedzeniu delikatnie mówiąc. Fanboje marki stwierdzili jednak, że jestem paskudnym hejterem - bo karty pamięci firmy X NIE PSUJĄ SIĘ! ROZUMIESZ DEBILU? NIGDY!!!!111oneone... :)
Oczywiście mogę podejrzewać, że za takie wpisy odpowiedzialni są ludzie reprezentujący daną firmę (spiseg?), ale tzw. życiowe doświadczenie podpowiada mi, że tak być mogło, lecz wcale tak być nie musiało. To tylko wolni, niezależni ludzie. Dla których autorytetem jest producent kart pamięci... Ok... konstytucja (jeszcze) gwarantuje wolność wyznania, więc jeśli chcą, niech się modlą do tej memorki, absolutu wśród pamięci nieulotnych... Amen. Znaczy... Enter... :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Co o tym sądzisz?