poniedziałek, 18 stycznia 2016

"Santa Maria madre dolorosa, on wymorduje całą chałupę!" czyli anatomia telenoweli.

Kolejny raz się dla Was poświęcam. Ryzykuję zdrowiem psychicznym, fizycznym i duchowym. Zagłębiam się w mroczną otchłań tych części naszej rzeczywistości, na które wielu z Was patrzy z grozą, niesmakiem... Nie myślicie nawet o tym, aby dotknąć tych strasznych obszarów choćby małym palcem lewej stopy. A ja? Ja robię to za Was. Wchodzę w to cały. Tym razem jednak przesadziłem. Nie wiem jak mocno to na mnie wpłynie, czym to się skończy. Ale zrobiłem to - obejrzałem kilka odcinków (Maestro! Creepy muzyka!) POŁUDNIOWOAMERYKAŃSKICH TELENOWEL... (Maestro! Chopin, "Marsz pogrzebowy", dla mnie...)

Pierwsze wrażenie - co się do jasnej cholery dzieje? Wybrałem trzy różne tytuły. Tymczasem nie zauważyłem pomiędzy nimi naprawdę żadnej różnicy. Naprawdę. Te seriale są do siebie tak łudząco podobne, że obejrzenie dwunastego odcinka "Wściekłego serca Lucesity", po nim trzynastej części "Zadumanej, zadufanej i zauroczonej", a na koniec pięćdziesiątego drugiego epizodu "Luisy Carmen Soledad Trinidad e Tobago Marii de Jesus de Santa Cruz eeee Macareny" to zalecana kolejność. Nie zgubimy wątku, bo jeśli coś wydarzyło się w pierwszym z wymienionych dzieł, będzie miało kontynuację w drugim, a zakończy się w trzecim. Przy odrobinie farta trafimy nawet na tych samych aktorów.
Tu jedna ważna uwaga rzeczowa. Nie należy mylić telenoweli z operą mydlaną. Opera mydlana charakteryzuje się tym, że składa się z kosmicznej liczby odcinków, a sensowne zakończenie fabuły musiałoby się oprzeć na wprowadzeniu jakiejś katastrofy, w której giną wszyscy bohaterowie, bo jest ich mniej więcej tylu ile odcinków, a każdy niesie ze sobą swój wątek. Telenowela to "powieść telewizyjna". I tak jak powieść jest zbudowana - zawiera początek, rozwinięcie akcji oraz zakończenie. O tym jak zostać bohaterem/bohaterką "tasiemca" pisałem w jednej z pierwszych notek na tym blogu. Bycie bohaterem telenoweli to jednak zupełnie inna bajka. Psia mać... staję się ekspertem... Nie chciałem tego, naprawdę...

Jako się rzekło - telenowela musi mieć bohaterów. I ma. I to jakich! Ano... takich samych. Każda. Oto zestawienie najpopularniejszych postaci, które występują w tego typu dziełach:

Ona

Musi być biedna. Nie, nie tak biedna, że po prostu brakuje jej kasy. Raczej tak biedna, że mieszka na wysypisku, w opuszczonym grobowcu, albo w kartonie po telewizorze LCD. Musi także posiadać imię. Krótkie, ale pamiętajcie, że to cholerna pułapka. Tak naprawdę, aby spisać listę wszystkich jej imion trzeba takiej ilości papieru, jaką zajmuje papierowe wydanie Wikipedii. We wszystkich językach. Rzecz jasna naszej bohaterce bieda wcale nie przeszkadza w tym, aby być piękną. To nic, że noc spędzona w pudełku do lekkich nie należy. To nic, że na co dzień chodzi się w łachmanach powiązanych jakimiś sznurkami. Jeśli spojrzymy na twarz biednej Onej, zauważymy nienaganny makijaż i całkiem modną fryzurę. Brud? No... parę maźnięć jakimś węglem gdzieś na policzku. Uzębienie kompletne i białe jak śnieg. Figura? Chodakowska może zapaść się pod ziemię ze wstydu.
Biedna Ona jest przez innych biedaków wprost uwielbiana. Zawsze otoczona gromadką dzieci, zwierząt i wszystkiego, co żywe i w miarę świadome. Funkcjonuje sobie w tych warunkach śmietniczo-uliczno-cmentarnych, ale nie trwa to długo. Bo oto na jej drodze pojawia się...

On

Nie jakiś tam zwykły "on". Nawet nie On, ON to minimum, a ON to najwłaściwsza forma. Dziedzic przeogromnej fortuny, podcierający się najwyższymi nominałami pesos, właściciel kilkudziesięciu świetnie prosperujących firm, dyrektor świata, kierownik Internetu, gość który na śniadanie wpieprza złoto, na kolację srebro, a na podwieczorek kaszankę z bitą śmietaną, kaczkę duszoną drzwiami i kartofle ze szpyrką. Jeździ (a tam... jeździ... wożą go!) bryką, o której świat nie słyszał. Ogólnie, co tu dużo mówić - wersal panie...
Ona pojawia się w jego życiu nagle i przypadkiem. Ot, choćby prosząc go o "pisiąt groszy". Oczywiście mamy do czynienia z miłością od pierwszego wejrzenia. Jak wygląda scena przedstawiająca moment zakochania się?

Kamera na nią: "Wielmożny panie, wspomóż pan sierotę, biedaczkę, córkę Szatana i motopompy. Mój ojciec umarł, potem zamordował matkę i poszedł siedzieć na sto lat..."
Kamera na niego: "Si...si... gdzieś tu miałem jakieś drobn... [cielęce_oczy_mode: on] jak masz na imię?"
Kamera na nią: "Nazywają mnie tu X, nie znam swojego prawdziwego imienia, pies zjadł mi dowód, kiedy miałam sześć lat..."
Kamera na niego: "Z czego żyjesz?" (Z handlu ropą naftową kurwa... -.- Na giełdzie se czasem zagram, ale to jak jakieś drobne mam...)
Kamera na nią: "Jestem sierotą, biedaczką, od roku nic nie jadłam, ja nawet nie wiem jak jedzenie wygląda, a woda... tu na ulicy nie mamy takich luksusów..."
Kamera na niego: "Tu jest moja wizytówka... powiedz... co umiesz? Jeśli chcesz pracować w mojej firmie na stanowisku zastępcy szefa zarządu, po prostu zadzwoń..."
Kamera na nią: "Jestem sierotą, biedaczką, nie umiem nawet czytać... A co umiem? Skończyłam z wyróżnieniem Massachusetts Institute of Technology, Harvard, Oxford i jeszcze kilka trudnych nazw (znam), oczywiście zadzwonię..." (Dwa razy w rynnę, raz w parapet, albo zębami na mrozie...)

On i Ona spotykają się w hacjendzie. A hacjenda... no ludzie, cuda w tej budzie! Woda w ścianie, sranie w porcelanie, gumoleum na podłodze. I...

Ta Zła

Ta Zła od razu wie, że Ona jest sierotą, biedaczką, a pojawienie się w hacjendzie "prostaczki" pokrzyżuje wszystkie plany usidlenia Jego. Bo oczywistą rzeczą jest, że Ta Zła leci na Niego niczym stado dzików na obierki. A "prostaczka" oczywiście kręci się wokół Niego cały czas, więc wkurw osiąga granicę ostateczną. Ta Zła postanawia ją POGRĄŻYĆ.
Tak. Określenie "pogrążyć" pada z jej ust z częstotliwością czterdziestu dwóch razy/odcinek.
Co jeszcze charakteryzuje Tę Złą? Wypowiadanie wszystkich swoich myśli na głos. Wiadomo, w telenowelach jest to na porządku dziennym, ale Ta Zła przoduje. Przykład?

On (Manuel Vittorio Macuttas-Posampas): "Nigdy nie odbierzesz mi prawa do miłości! Nigdy! Kocham Estrellę Marię Manuelę Rebekę Victorię! [przeciętny słuchacz pomyśli "Zdecyduj się kurwa chłopie, którą! Ale nie... my specjaliści wiemy, że to o jedną biega...] Ja... ja chcę ją... POSIĄŚĆ!"
Ta Zła: "Nigdy tego nie osiągniesz Manuelu Vittorio Macuttasie Posampasie. Nigdy!"
On: stoi półtora metra od Tej Złej. Jak rozpoznać, że to już "głośne myślenie" a nie ciąg dalszy dialogu? Aktorzy są od siebie odwróceni. Ta Zła:
"O nieee Manuelu Vittorio, o nieee! Prędzej zabiję siebie, ciebie i spalę tę norę, a potem uduszę tę twoją prostaczkę, wytarmoszę ją za kudły, a o 14:21 dodam jej truciznę (cyjanek potasu, który zdobędę od mafioza imieniem Sanchez zamieszkałego tu i tu) do obiadu, niż pozwolę, aby ktokolwiek mi cię odebrał. Kocham cię Manuelu Vittorio, kocham i pożądam!". Wszystko tak głośno i wyraźnie, że sąsiedzi dwie ulice dalej już dzwonią na policję. Mauel Vittorio NIC nie słyszał.

Tę złą rozpoznamy od razu. Nigdy się nie uśmiecha, a jeśli już to tak paskudnie, że obnaża przy tym dziąsła do samych ósemek. Ubiera się na czarno. Chodzi w kapeluszu. Jej pojawieniu się towarzyszy niepokojąca muzyka - fani "Muminków" wiedzą o czym ja mówię.
Cały ten bajzel obserwuje z boku nie kto inny jak...

Ksiądz

Postać kapłana katolickiego to must have każdej porządnej telenoweli. Jaką rolę odgrywa tu Ksiądz?
Otóż... Ksiądz WIE. Co wie? COŚ WIE. To Ksiądz najczęściej jest tą postacią, która informuje o tym, że główny bohater jest przecież bratem własnego ojca od strony matki, więc z zapisanego mu majątku nie dostanie złamanego peso. To Ksiądz zna historię Jej. Wie, czemu znalazła się na ulicy, wie kim jest jej matka, babka, brat i instruktor nauki jazdy. Wie wszystko. Ale milczy. Do czasu.
Do czasu, kiedy powoli zbliża się ostatnie dziesięć odcinków, więc wreszcie wypadałoby się jakoś odezwać, bo ci wszyscy debile w końcu się pozabijają. Scena wyznania prawdy poprzedzona jest rzucaniem się księdza po plebanii, ociekaniem potem, modlitwami, przekleństwami, kolejnymi modlitwami, kolejnym rzucaniem się po plebanii i rozdupceniem sterty naczyń. Z czego to wynika?
Ano z tego, że ksiądz kiedy się DOWIEDZIAŁ złożył przysięgę, że dotrzyma tajemnicy. Ale przecież widzi chłopina gołym okiem, że oni wszyscy zaraz wymordują się tępymi nożami, więc do takiej rozpierduchy dopuścić to chyba jednak większy grzech niż złamać przysięgę. Więc ją łamie.

To jest jak wybuch granatu w składzie benzyny. Rozwiązanie akcji wygląda następująco:

- Ta Zła staje się ofiarą własnych niecnych planów. Jeśli dodała truciznę do napoju, wypija ten napój na srogim kacu i wali z kopytka w kalendarz. Krzycząc oczywiście "No! No! To nie miało być tak! To prostaczka miała zdechnąć! Nie ja! Nie jaaaa!"

- On i Ona biorą ślub. Wesele wygląda fascynująco. Z jednej strony elita w garniturach wartości nowego Maybacha, z drugiej towarzystwo z ulicy. Small talking na takim weselu: "Jose, a jak tam akcje twojej firmy? Pamiętasz, zakładaliśmy się o milion peso, że spadną i spadły, haha płacisz! Co? Nie masz drobnych?" "Mamo, mamo, bo Lucia zjadła kurczaka, nie zostawiła nawet kości" "Którego?" "Tego kolorowego, z klatki" "Ale to nie był kurczak synku, to papuga..." Komunikat z megafonu: "Uprasza się gości od strony pani młodej o nie załatwianie swoich potrzeb fizjologicznych pod stołem..."

I wszyscy żyli długo i szczęśliwie.

FIN.