niedziela, 17 maja 2015

Opuszczone & porzucone #1: Zakłady Produkcji Specjalnej w Pionkach.

Jedną z najpopularniejszych notek na moim blogu jest poradnik dotyczący zasad eksploracji miejskiej, a więc urbeksu. Czym jest ta zabawa, jakie niebezpieczeństwa ze sobą niesie oraz jak ich unikać - wszystko to (i jeszcze więcej) pod wyróżnionym linkiem.
Dzisiejszy wpis rozpocznie cykl notek potwierdzających fakt, że ja jako autor powyższego poradnika nie jestem jedynie teoretykiem. Eksplorowałem i jeśli trafi się okazja - nadal eksploruję miejsca opuszczone, porzucone i zapomniane. Czemu lubię to robić? Wyprawy na "miejscówki" traktuję jak wizyty w muzeum. Bo są to muzea, choć bardzo dziwne. W tych muzeach nie dba się o eksponaty, często eksponatów nawet nie ma. Te muzea są regularnie rozkradane przez złomiarzy, dewastowane przez szczęśliwych posiadaczy jedynie 1/4 mózgu normalnego człowieka, w końcu powoli pochłaniane przez otaczającą je naturę. To muzea nietrwałe. Co jest więc w nich wystawiane? Historia. I to w solidnej dawce. Każdy opuszczony budynek, fabryka, schron czy innego rodzaju konstrukcja to opowieść o ludziach, dla których to miejsce stanowiło część życia, to także opowieść o ideach i pomysłach, które tu realizowano, czasem o tragediach jakie miały tu miejsce. Jakieś biurko, przy którym już nikt nie usiądzie, telefon którego nikt nie odbierze, jakieś dokumenty wypełnione kiedyś czyjąś ręką, wtedy bardzo ważne - dziś śmieci. I kontrasty. Wejście do dawnej hali fabrycznej, na drzwiach ostrzeżenie przed hałasem - "kuźnia - chroń słuch!". Wchodzimy i... cisza. Cisza śmiertelna, martwa. Ludzie dawno stąd wyszli, maszyny wywieziono. Została tylko tabliczka. Jej nikt nie zdjął, bo i po co? Ostrzega więc uparcie przed niebezpieczeństwem, którego nie ma. Na zewnątrz budynku już dawno inny świat, a ona nadal ostrzega. Cytując Exupery'ego, "rozkaz się nie zmienił". Wyniosą ją kiedyś razem z gruzami ściany, do której była przyczepiona.
Po to właśnie włażę do miejsc, które każdy omija szerokim łukiem - po historię. I po przygodę rzecz jasna.

Kiedy mój kuzyn kilka lat temu zaproponował mi wyjazd w celu obadania opuszczonej części ZTS "Pronit" w Pionkach, nie zastanawiałem się nawet przez chwilę. W okolicach 2013 roku była to niemalże mekka eksploratorów z całej Polski. Z olbrzymim terenem zakładu wiązało się wiele mrocznych opowieści, zarówno tych opartych na faktach, jak i zupełnie paranormalnych. O ile faktem jest, że w jednym z budynków "Pronitu" znaleziono ciało młodego mężczyzny, to już "lokalne podania" o duchach nawiedzających te części kompleksu, które w okresie ostatniej wojny stanowiły obóz pracy, wydają być się legendą miejską. Wiem jedno - z powietrza się te wszelkie domniemania nie wzięły, bo "Pronit" zawsze był miejscem mocno tajemniczym. I to o randze tajemnicy państwowej...

Zakłady Tworzyw Sztucznych w Pionkach k. Radomia wywodzą się bezpośrednio z istniejącej przed wojną Państwowej Wytwórni Prochu i Tworzyw Kruszących. Wytwórnia ta powstała w roku 1923 w pobliżu podradomskiej wsi Zagożdżon, w sercu Puszczy Kozienickiej. Ze względu na charakter produkcji (materiały wybuchowe dla górnictwa i wojska, pociski) takie położenie było bardzo korzystne z dwóch względów. Pierwszym rzecz jasna była tajność inwestycji i ochrona jej przed osobami postronnymi. Drugi powód to bezpieczeństwo w przypadku awarii lub niekontrolowanego wybuchu.
Ciekawostką jest to, że "Pronit" był również wytwórnią... płyt winylowych zawierających muzykę. Dziś płyty "pronitowskie" są swojego rodzaju rarytasem wśród kolekcjonerów winyli i analogowo odtwarzanej muzyki. Wraz z fabryką rozwijało się miasto Pionki. Upadek PRL i kryzys dotyczący polskiego przemysłu w okresie lat 90 spowodowały także upadek "Pronitu". Obecnie zakład funkcjonuje częściowo, spora jego część jest opuszczona, jednak nadal pilnie strzeżona, gdyż w "Pronicie" w dalszym ciągu produkuje się pociski (Zakład Produkcji Specjalnej) oraz amunicję myśliwską (Fabryka Amunicji Myśliwskiej).

Mówi się, że jeden obraz wart jest więcej niż tysiąc słów. Oto więc krótki fotozapis tego, co widzieliśmy wraz z kuzynem na terenie swojego czasu największego w kraju przedstawiciela hmm... przemysłu rozrywkowego :)

Jeden z magazynów. W oczy rzuca się ciekawy sposób rozwiązania oświetlenia. Cała instalacja elektryczna wyprowadzona jest na zewnątrz budynku, nawet lampy świecą do wnętrza przez specjalne świetliki. W czym rzecz? Chodzi o minimalizację ryzyka iskrzenia, a więc także wybuchu, bo w tym magazynie przechowywano rzeczy takie jak...  
... to :) Czym jest TO na pewno nie trzeba wyjaśniać, o ile oczywiście ktoś nie spał na lekcji chemii. Jeśli spał - nitroceluloza jest materiałem łatwopalnym i skrajnie wybuchowym. Oczywiście opakowanie było puste, ale w czasach świetności Pronitu "trochę" tego towaru wykorzystywano. Ot, jak pisałem wyżej - przemysł rozrywkowy ;)

Jako że profil produkcji ZPS to szeroko pojęta chemia, również i takie ostrzeżenia można było tam napotkać. To kłamało. W innym miejscu co prawda ostrzeżenia nie było, a... ostrzegać było przed czym. To jednak dłuższa historia, bo przydałoby się...

...to. Ale na szczęście okazało się zbędne. Taka sympatyczna, gumowa mordka. Grunt to bezpieczeństwo.

Były więc dokumenty, których nikt już nie odczyta...

...manometry wskazujące to słynne "mniej niż zero"...
...i instrukcje, z których nikt już nie skorzysta. Z prostej przyczyny - ciężko jest skorzystać z czegoś, czego... no jakby nie patrzeć... nie ma? :)
Przyjemna, postapokaliptyczna scenka.
Ciepłownia. Widok z sąsiedniego, wyższego budynku. Warto wspomnieć, że pionkowski zakład był właściwie "miastem w mieście". Posiadał własną ciepłownię, system wodociągowy i zasilanie elektryczne. Ze względu na produkowane tu "zabawki" taki poziom niezależności od świata zewnętrznego był oczywisty.
Ta sama ciepłownia, tym razem widok z poziomu ziemi.
Wnętrze powyższego obiektu. Po kotłach i większości wyposażenia nie ma już śladu. Być może to sprawka złomiarzy, być może współczesnych właścicieli zakładu.
Jeden z elementów wspominanego systemu uniezależniającego fabrykę od otoczenia - wieża ciśnień, do której podłączony był wodociąg.

I tu kończy się historia. Nie wiem jak dziś wygląda ten teren, ale zapewne dawno przejęty został przez prywatnych inwestorów. Co jakiś czas pojawiają się informacje o przywróceniu dawnej świetności tym terenom, być może komuś się to wreszcie udało. Warto pamiętać o "Pronicie", w końcu wielu miłośników broni wie, że... nie ma to jak kulki z Pionek :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Co o tym sądzisz?