sobota, 26 stycznia 2013

Po czwarte: Nie ważne jak o tobie piszą, ważne żeby nie przekręcali nazwiska, czyli analiza poziomu kretynizmu w reklamie.

Witam panie, witam panów, witam państwa. Temat dzisiejszego wpisu jest dość długi, bo dotyczy kwestii wyjątkowo ważnej. Reklama. Jest wszędzie, atakuje z każdej strony, a jej jakość oscyluje pomiędzy taką, która zachwyca, a taką która powoduje odruch wymiotny. Zanim jednak przejdziemy do najważniejszych kwestii zapraszam wszystkich na krótką przerwę. A już po niej...
Tak... Gdyby ten blog był kanałem telewizyjnym, to w tym właśnie momencie spora część widzów zsolidaryzowałaby się w jednym geście. Geście ponad wszelkimi podziałami i poglądami. W geście wycelowania pilotem w kierunku odbiornika. Po to, aby na słowa "po przerwie" wcisnąć przycisk służący do zmiany kanału.
Pojawia się pytanie: dlaczego większość telewidzów szlag jasny trafia, kiedy pojawia się blok reklamowy? Czy nie jesteśmy nazbyt wyrozumiali? Przecież komercyjne stacje TV utrzymują się w głównej mierze z emisji spotów. Gdyby nie reklama, nie byłoby Polsatu, TVN... A może to właśnie z samymi spotami coś jest nie tak? Owszem. Jest nie tak. Jest bardzo nie tak. Jest nie tak, jak jasna cholera.
Jestem w stanie zrozumieć wszystko. Reklama z punktu widzenia socjologii ma przykuwać uwagę, ma zostawać z tyłu głowy, ma docierać do każdego. Dobry klient, to klient osaczony reklamą. Świadomy, że jeśli kupuje "reklamowane", kupuje lepsze. Ba! Zakup towaru czyni klienta lepszym, wyjątkowym człowiekiem. Czasem jednak wszystko to jest tak mocno przerysowane, że nie pozostaje nic innego, jak przełączyć kanał i... trafić na kolejny blok.
Co mnie osobiście wkurza w reklamach? Oprócz ich nachalności, zestaw pewnych motywów:

1) Reklamowanie leków przeciwbólowych bez recepty jako lekarstwo "na wszystko". To już nawet nie jest wkurzające. To jest niebezpieczne. Przypatrzmy się takiej reklamie: dzieje się coś ważnego w życiu bohatera, nagle pojawia się ból. Nie tam jakieś ćmienie, ale tak cholernie silny ból, że gość zgina się wpół. Przepraszam bardzo, gdyby mnie NAGLE łeb zabolał do tego stopnia, że nie byłbym w stanie funkcjonować, to raczej skłaniałbym się ku wezwaniu pogotowia, ewentualnie rozważył wizytę u specjalisty. Ale ja to ja. A bohaterka/bohater reklamy połyka tabletki. I ból mija w ciągu kilku sekund. Taki stan trwa przez dwanaście lub dwadzieścia cztery godziny. A co potem? Ano następna szpryca. Leków przeciwbólowych jest masa, schemat reklam podobny. Można jednak odnieść wrażenie, że każdy z nich jest wyjątkowy. Niech więc nikogo nie dziwi, że na OIOM co jakiś czas trafia starsza kobitka zatruta paracetamolem. Na pytanie, co brała, zarzeka się, że żadnego paracetamolu, bo ona chemii nie uznaje. Tylko APAP, bo... przecież to Aaaapap! "Ale proszę pani, w tym momencie ratuje panią tylko przeszczep..." "Jak to? Przecie mówili, że to bezpieczne dla wątroby i można brać na wszystko".

2) Epatowanie seksem. Ludzie... Czy naprawdę niczego nie można sprzedać bez widoku gołej dupy? Ten punkt dotyczy raczej amatorskich reklam wizualnych. Sprzedajesz cement? Niech worek z nim trzyma półnaga dziewczyna. Sprzedajesz szamba betonowe?  Niech dziewczyna na takim zbiorniku leży i zalotnie się uśmiecha. Części samochodowe? Półnagość obowiązkowa, a oblicze modelki uwalone musi być smarem. I musi coś gryźć. Tłok, wał, przewód... Cokolwiek co może się "kojarzyć". A jeśliby tego bazarowego kuszenia było mało, to trzeba dołożyć drętwy slogan. Najlepiej coś o ciągnięciu, tryskaniu, pocieraniu. Nie chodzi o to, że jestem jakąś pruderyjną osobą. Seksualność jest dla mnie normalną sprawą. Ale seks jako narzędzie reklamowe czegoś, co nie jest z nim w żaden bezpośredni sposób związane, wypada żałośnie. Nie mniej żałosnym jest dla mnie sprowadzanie kobiety do roli wabika napalonych samców.

3) Motyw dzieciara. Nie, nie dziecka, a dzieciara właśnie. Rozwrzeszczanego, z syndromem, którego nazwy nie znają jeszcze psychiatrzy, ale już się boją, że to się rozprzestrzenia. Reklamowy dzieciar rozrabia. A tam, rozrabia... On robi totalną rozpierduchę. Niszczy nowe ciuchy (które upierze magiczny proszek), wydziera się, jak gwałcony pawian, albo robi inne dziwne rzeczy, na które mamusia i tak zareaguje słowami "Moje dziecko jest takie aktywne". Jak nie przymierzając orkan Cyryl w 2007. Mutacja dzieciara typu orkan, to małolacik coś gadający. Albo tak, że można usnąć, albo tak, że człowiek ma wrażenie obcowania z dzieckiem, nad którym się znęcano.

4) Motyw obrzydliwości. Nie należę do osób "brzydliwych". Ale to, że ja nie należę, nie oznacza wcale, że nie należy również reszta telewidzów. Już w latach 90 próbowano przełamać pewne tabu. Dotyczyło ono reklamy podpasek. Normalna sprawa. To też trzeba jakoś reklamować. Tylko czy koniecznie trzeba pokazywać jak produkt działa? Czy trzeba rozkładać na czynniki pierwsze cały proces pojawiania się i znikania zawartości? Kobiety nie są głupie, wiedzą jak funkcjonuje coś, czego używają przez prawie całe życie. Ale i tak trzeba pokazać, bo ktoś może nie wierzyć...
Tu jeszcze pół biedy. Drażliwe kwestie są miarę zawoalowane. Wszystko jednak przebija pewna reklama pasty przeciwko krwawiącym dziąsłom. Wjazd na ostro można rzec. Bo nie jakieś tam niebieskie płyny, i dotykająca ich dłoń, ale zwyczajna ludzka ślina zmieszana z krwią. I dźwięk towarzyszący pluciu. Reklama emitowana jest o różnych porach. Również w czasie, kiedy ludzie po ciężkim dniu pracy jedzą obiad. Jeden komentarz: "No kurwa mać, bez przesady...". Cóż, pomysłodawcom gratulujemy i ze strachem oczekujemy tak naturalistycznej reklamy leku na inne, niezbyt przyjemne przypadłości.

Do tematu reklam powrócę jeszcze nie raz. Tymczasem już jutro pierwszy poradnik z serii humorystycznych poradników dotyczących wcielania się w różne role. Dowiemy się jak zostać przykładnym bohaterem telenoweli :)

1 komentarz:

  1. Co prawda to prawda , mało kiedy trafi się reklama , którą oglądamy i nie myślimy kiedy do cholery się skończy , ale taka zdarza się raz na milion , a reszta jest taka jak opisane w w/w tekście.

    OdpowiedzUsuń

Co o tym sądzisz?