piątek, 25 stycznia 2013

Po trzecie: Kup pan lajka, czyli nie bądź towarem.


Facebook jaki jest, każdy widzi. Nikomu nie trzeba mówić, jak wielką popularność zdobył ten portal. Opinie jak wiadomo są podzielone: są wierni fani, są zagorzali przeciwnicy, a są i tacy, którzy wyśrodkowali swoje podejście. W to nie wnikam. Z FB korzystam, bo uważam go za wygodne narzędzie służące zarówno komunikacji ze znajomymi jak i pozwalające na publikację co ciekawszych zdjęć, które uda mi się wykonać. Jednak nie o samym Facebooku będzie ta notatka, a raczej o jego kompletnie nieświadomych pewnych zagrożeń użytkownikach. 

Do rzeczy jednak: jakiegoś czasu obserwuję niepokojące zjawisko polegające na lajkowaniu wszelkiego rodzaju dziwnych fansite'ów. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby lajki dostawały strony fanowskie popularnych zespołów, znani czy próbujący się wybić artyści itp. Tu lajkowanie byłoby jedynie sposobem na zmierzenie popularności. Jednak lajki dostają... zdania. Zwykle pozbawione głębszego sensu, coś w stylu "kilo sieczki i dupeczki" albo "koks, sztacheta, trawa, i jest we wsi zabawa". Do czego coś takiego służy? Ano użytkownikom wydaje się, że jeśli użyją odnośnika w komentarzu do zdjęcia znajomego, to komentarz zyska na popularności przez swoją oryginalność. Twórcy mają jednak zupełnie inny zamysł. Jaki? Taki moi drodzy parafianie, że w momencie polubienia tego dziwactwa wasz lajk staje się dla nich TOWAREM. Towarem, który można sprzedać za naprawdę sporą gotówkę. Nie wierzycie? Czytajcie dalej. Przypatrzcie się uważnie i powiedzcie co widzicie po kliknięciu w link, który stanowi takie zdanie. Widzicie stronę fanowską. Bez żadnej treści, przepełnioną podpieprzonymi zdolniejszym fotoamatorom zdjęciami. To, co rzuca się w oczy, to ogrom polubień. Ogrom liczony w dziesiątkach, a nawet setkach tysięcy, choć i bywają tego typu miejsca polubione przez ponad milion użytkowników. Gratuluję! Trafiliście na farmę lajków. I jesteście wraz z tą całą grupą UPRAWIANI. Jak warzywa na prawdziwej farmie. A kiedy "dojrzejecie", czyli liczba użytkowników danej grupy osiągnie założoną przez właściciela wartość, zostaniecie SPRZEDANI. No może nie do końca Wy sami, ale Wasze dane. Gdzie? Na przykład na Allegro, eBay, gdziekolwiek. Za ile? Rzućcie okiem:
Aaaaa dane osobowe sprzedam, niebite, prawie nówka.
To screen z najpopularniejszego portalu aukcyjnego w Polsce. Dwa i pół tysiąca fanów warte jest jakieś 150 zł. Taka jest średnia wartość Waszego imienia, nazwiska, informacji o miejscu zamieszkania, szkole, do której chodzicie. Jeśli jednak trafiliście do grupy liczącej 100.000 fanów to Wasza wartość wzrasta nawet do ośmiu tysięcy (najdroższa znaleziona przeze mnie oferta). Mówię rzecz jasna o wartości całego pakietu. Bo jako jednostka kosztujecie grosiki, a nawet ułamki grosza. Czy zgodzilibyście się na układ, w którym obcy facet podchodzi do Was na ulicy i mówi "Hej, kolego! Pokaż mi swój dowód/legitymację studencką/szkolną, ja sobie spiszę twoje szczegółowe dane. Dam ci za to... 2 grosze. Chłopie! No co ty? Nie chcesz? Interes życia!"
Zapytacie: kto to kupuje? Może każdy, jeśli tylko go na to stać, a myślę że 150 zł nie jest jakąś ogromną kwotą. Najczęstszymi klientami są firmy. Niekoniecznie polskie. I w ten sposób lubiąc jakieś tam "dupeczky z miasta X" zostaliście sprzedani w pakiecie promocyjnym. Od tego momentu lubicie fabrykę chińskich prezerwatyw dla indyjskich słoni. A po prawej stronie okna Facebooka wyświetlają Wam się spersonalizowane reklamy, no bo skoro to lubicie (choć nie wiecie), to pewnie zainteresuje Was też hurtownia bielizny erotycznej dla tchórzofretek, albo inny, dowolny chory wynalazek.
Identyczny cel mają facebookowe konkursy. Znacie to? "Za ileś tam lajków/napisanie durnego zdania para butów znanej marki/tablet/telefon" Cytując klasyka: BYZYDURA!. Nikt nie da Wam nic za darmo. Nie wierzcie w to, że jakaś obca osoba z Internetu podaruje Wam rzecz wartą kilkaset, albo nawet kilka tysięcy złotych. Nawet w tak skretyniałym świecie jak nasz nie ma aż tak głupich ludzi. Kilkaset, albo i kilka tysięcy to ona co najwyżej zarobi, kiedy przyjdzie jej sprzedać Wasze konto. Przeprowadźcie eksperyment: zamiast lajka czy wymaganego komentarza zapytajcie autora o jedną, jedyną rzecz: "Czy to nie jest przypadkiem farma lajków?" Gwarantuję Wam, że komentarz zostanie usunięty w ciągu pięciu minut. Cwaniaczki nie lubią siania niepokoju, bo jeszcze ktoś sprawdzi w sieci o co chodzi z tą farmą, powie innym i z przedsięwzięcia figa z makiem. Lepiej więc takiego niepokojącego wpisu się pozbyć. 
Co możecie z takimi podejrzanymi miejscami robić? Zgłaszać ich istnienie obsłudze portalu. A najlepiej po prostu z nich NIE KORZYSTAĆ. 
Tyle na dziś. A o czym jutro? Jutro zajmiemy się anatomią współczesnej reklamy. Tej, która przykuwa uwagę, ale i tej, która wkur... no... powoduje wzrost poziomu niezadowolenia u odbiorców :) Skupimy się na zbadaniu poziomu obrzydliwości, kretynizmów i niedorzeczności. Jeśli więc denerwuje Was proponowany sposób jedzenia pewnych ciasteczek, albo szlag jasny Was trafia, kiedy w trakcie spożywania drugiego dania widzicie reklamę środka na krwawiące dziąsła - zapraszam :) 

1 komentarz:

Co o tym sądzisz?