wtorek, 3 listopada 2015

"Aaa, idź, bo jak ci jebnę..." czyli listopadowa Polaka zaduma.

1 i 2 listopada za nami. Sprzedawcy cmentarnych akcesoriów liczą zarobki, urząd skarbowy czeka jak zbawienia podatku od tych zarobków, na grobach dopalają się resztki zniczy, cmentarze opustoszały, słowem - wszystko wraca do rocznej normy. I tak do kolejnej pary "świąt listopadowych", kiedy naród połączy się w tłum, aby ruszyć na miejsca spoczynku przodków.
Byłem w tym tłumie. Jak co roku. Poczyniłem obserwacje. Jak co roku. Czy zachodzą zmiany? Owszem, zachodzą. Ciężko określić, czy są to zmiany na dobre czy na złe, bo jak wiadomo natura nie znosi próżni - tam gdzie czegoś ubędzie, tam natychmiast musi przybyć czegoś innego, a mówiąc po ludzku - co się polepszy, to się popieprzy. I o tym będzie dzisiejszy wpis - o tym, co w dniu Wszystkich Świętych się zmieniło i o tym, co zapewne nie zmieni się nigdy.

Agresja mode: on

Tytuł wpisu nie jest przypadkowy. To cytat. Ot, taka sytuacja: na przystanek podjeżdża autobus dowożący ludzi na cmentarz. Tłum rusza w stronę otwartych drzwi, jakby wewnątrz czekało zbawienie. Nagle stop! Blokada. Coś się dzieje. Oto stojący w tłumie wsiadających tatuś postanowił wsiąść pierwszy, a do wymuszenia pierwszeństwa wykorzystał wózek dziecięcy pchany przed sobą. Mówiąc krótko, próbował rozepchać grupę wysiadających. Upomniany, że chyba jednak najpierw przepuszcza się opuszczających pojazd, dopiero potem wsiada, zareagował pięknym, jakże polskim zwrotem: "Aaa idź, bo jak ci jebnę...". I powiem tyle - miał farta, naprawdę. Facet, do którego zostały skierowane te słowa miał wymiary naprawdę słuszne. Podejrzewam, że gdyby doszło pomiędzy nimi do wymiany ciosów, to dzień zaduszny stałby się świętem także dla bojowego tatusia. Nie dostał w klawiaturę z litości. I tu ciekawostka. W pierwszych dwóch dniach listopada miasto uruchamia specjalne linie autobusowe, kursujące w szczycie "przycmentarnej aktywności" z częstotliwością 2-3 minut. Zaraz za autobusem, o który tak zaciekle walczono, stał drugi. Pusty. Gotów na przyjęcie pasażerów. No ale ten był pierwszy. Bij, zabij! Nabluzgajmy na innych, wypełnijmy pojazd po sufit tłocząc się jak sardynki. Dojedziemy na groby pierwsi! Dwie minuty wcześniej, ale to już coś! A tamci frajerzy? Niech się duszą... w pustym autobusie... każdy wygodnie... siedząc... oh wait! No, jedźmy już, zanim dotrze do nas, że to co właśnie zrobiliśmy jest pozbawione sensu.
Nie wiem jaki czynnik wzbudza w tłumie tak pierwotne instynkty jak chęć "jebnięcia" komuś za zwrócenie słusznej zresztą uwagi. Nie da się jednak nie zauważyć, że agresja (mniejsza lub większa) to stały element świąt listopadowych. Może to wynik zmęczenia? Tylko... skoro coś jest tak męczące, że wywołuje w człowieku chęć mordu, a nie jest obowiązkowe, po jaką cholerę to praktykować?
Nie dotyczy to tylko okolic przystanków KM, ale także straganów z kwiatami i zniczami. Tu zasłyszane, nie mniej piękne: "Panie, kurwa pana mać, kolejka!" "A chuj kładę na twoją kolejkę, bucu!". Sytuacja identyczna jak w pierwszym przypadku - obok stoisko niemal puste, ceny identyczne. Ale znów - to było pierwsze, a tamci frajerzy? No niech stoją... bez kolejki... oh wait!

"Biedna dziewszina, Paris Hilton wanna be..."

O cmentarnej rewii mody tysiące blogerów (a głównie blogerek) napisało setki tysięcy słów. I ja dodam coś od siebie. To zabawne zjawisko nie zmienia się bowiem od lat. Odkąd pamiętam 1 i 2 listopada to dni, w których rzesze pań, panienek, dam i nobliwych matron, postanawiają wydobyć ze swoich szaf wszystko, co udało się kupić w ciągu ostatnich miesięcy. Wydobyć, założyć na siebie i ruszyć na podbój alejek i kwater. Gwóźdź programu - parada futer i obuwia zimowego. Niezależnie od temperatury. Nie żeby mi to jakoś przeszkadzało, bo w końcu to nie ja się pocę, ale czy wyjaśni mi ktoś, czym różni się listopadowe 15 stopni ciepła od powiedzmy majowych 15 stopni ciepła? Podejrzewam, że odpowiedź będzie znana: "No wiesz, ale to już listopad..." I co z tego? Ciepły dzień w listopadzie to taki sam ciepły dzień, jak jego odpowiednik w dowolnym miesiącu. To naprawdę nie działa tak, że wraz ze zmianą nazwy miesiąca w kalendarzu nagle to samo ciepłe powietrze, które grzało nas w październiku, zacznie ziębić w listopadzie. A może chodzi o to, aby pokazać nowe futro czy buty? Żeby Kowalską spod szóstki szlag jasny (pośród tej zadumy oczywiście) trafił? Żeby ta pindzia, Kaśka z IIC z zazdrości kolki wątrobowej (pośród tej zadumy oczywiście) dostała i pryszcz jej na środku czachy wyskoczył? Żeby ta Agnieszka z domu obok z zazdrości tymi swoimi tipsiorami (pośród tej zadumy oczywiście) przeorała ogródek? Nie! Broń Boże. Nie chodzi o to! Chodzi o to, że 31 października 15 stopni ciepła to 15 stopni ciepła, ale już 1 listopada to zabójczy mróz.

"Handel lud zalewa boży..."

A teraz coś, co jest w mojej opinii pewną zmianą na plus. Otóż okolice cmentarzy w ciągu tych dwóch listopadowych dni z roku na rok przestają przypominać hipermarket. Naprawdę. Sprzedaż wiązanek, zniczy czy innych cmentarnych utensyliów nie jest niczym rażącym, jak najbardziej to popieram. Pamiętam jednak lata 90. Potwierdzić to może każdy, kto w tych latach żył - pod cmentarzem można było dostać... wszystko. Stragany posiadające w ofercie "szwarc, mydło i powidło" ciągnęły się na odcinku około trzystu metrów wzdłuż ulicy przylegającej do muru nekropolii. Oprócz zabawek można było dostać tam także podróby odzieży, kasety z muzyką (niejednokrotnie odtwarzaną, jak to mówią Ślązacy, "na cały karpyntel", a gorole "na fulla") i coś, z czym od lat kojarzył mi się dzień Wszystkich Świętych - petardy. O tak, dziś nie uświadczy się już huku generowanego przez domorosłych pirotechników, a jeszcze kilka lat temu ten dzień pod względem efektów dźwiękowych przypominał lądowanie w Normandii. Niczym dziwnym nie była też sytuacja, w której jakiś ćwierćinteligent rzucił taką petardą w tłum idących na cmentarz. Bo to takie, kurwa mać, zabawne...
Zmieniła się natomiast moda w wystroju grobów. Dziś znicz to już dawno nie znicz, ale olbrzymi lampion, niemalże latarnia. Czasem bardzo "eko", bo już nie z kopcącą wewnątrz świecą, a z diodami LED. Tak, i taki wynalazek widziałem - lampion nie dość, że świecący niemalże tak jasno jak porządna latarka, to jeszcze błyskający i zmieniający kolory. Miejska legenda głosi, że są i takie z melodyjką. Jeśli ktoś z Was zechce mi coś takiego postawić nad miejscem doczesnego spoczynku moich szanownych gnatów, ostrzegam - będę straszył jak jasna cholera.
A tak na poważnie - signum tempori? Czy naprawdę niedługo będziemy szli nie "zapalić świeczkę", a "wymienić bateryjkę"? Możliwe. Tylko klimat jakby nie ten...

Wszystkich Świętych i dzień zaduszny, jak się rzekło, już za nami. Przed nami kolejne lata, kolejne dni zadumy. Tylko kiedy się na to wszystko patrzy, to jakby w tej zadumie zadumy... mniej. Jest pośpiech, jest tandeta, jest parada futer. Ważne, żeby odfajkować, żeby zaliczyć, pobiec do następnego grobu, trzepnąć na szybko "zdrowaśkę", potem jeszcze spotkanie z rodziną i do domu. I spokój. Byle do następnego roku, wtedy załatwi się to jeszcze szybciej.
A może naprawdę w te dni warto trochę zwolnić? Bez względu na wyznawane poglądy pomyśleć nad tym, że jako ludzie przemijamy? Że to wcale nie jest tak jak próbują nam wmówić media - nie będziemy żyć wiecznie, a nowa pigułka, szampon czy krem nie przedłużą nam życia w nieskończoność.
Kilka dni temu zwróciłem uwagę na bardzo mądrą w swojej prostocie inskrypcję nagrobną:

"Gdzie Ty jesteś, ja byłem. Gdzie ja jestem, Ty będziesz."
Nie zapominajmy o tym, że każda droga gdzieś się kończy.






3 komentarze:

  1. z 1 listopada zawsze mi się będzie kojarzyła różnokolorowa parafina na patyku :) cmentarna atrakcja, która umilała stanie na zimnie wśród dorosłych, którzy spotykali się przy grobach raz na rok i obiecywali sobie, że tym razem na pewno się odwiedzą :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tak smutnego i nostaligicznego "święta" robi się komercja. Mimo, że wszyscy idziemy lub jedziemy w jednym kierunku to różni nas tak wiele. Spotykamy się tam w jakimś konktretnym celu. Wspominać. Najchętniej 1 listopada zostałabym w domu. Cmentarz jest najpiękniejszy właśnie 3 listopada. Wieczorem.

    OdpowiedzUsuń
  3. jeszcze będąc na studiach koleżanki przed 1 listopada hurtowo opuszczały zajęcia, bo trzeba było kupić kozaki, płaszcz (tudzież kożuch, ale to wcześniej, na początku podstawówki i to nie koleżanki, tylko ich matki), a następnie zadać szyku w cmentarnej alei. o ile na dużym cmentarzu komunalnym ludzie są anonimowi i tylko wyglądają jakby wyszli z kościoła, o tyle na wsiach to must have :)
    moda nagrobkowa to też temat rzeka. podlega ewaluacji, ale nie denominacji. im więcej, tym weselej, dostatniej rzekomo. a ceny wieńców jak za złote runo. kradzież kwitnie na potęgę, z ludzi słabo ukrywane chamstwo się wylewa strumieniami. tak, dobrze to znam. i tylko autobusami w okresie święta zmarłych nie jeżdżę, to się nie wypowiem. wolę stać w korku niż narażać się na ostracyzm komunikacyjno-cmentarny

    OdpowiedzUsuń

Co o tym sądzisz?